Archeopark (wersja tekstowa)

Pobierz napisy w formacie SRT
Pobierz napisy w formacie VTT
Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego prezentuje Tyflo Podcast.
Dzień dobry, witam w kolejnym
Tyflo Podcaście, z tej strony Ala Witek.
Dzisiaj będę chciała razem z Piotrem, który jest
moim gościem w podcaście, witaj Piotrze.
Witaj Alicjo, dzień dobry Państwu.
Opowiedzieć Wam o archeoparku,
czeskim archeoparku.
Oczywiście zaraz opowiemy dokładnie dlaczego,
to znaczy czym ten park jest, gdzie się mieści i tak dalej.
Natomiast do nagrania podcastu skłoniła mnie
jego dostępność,
taka dostępność, otwartość osób obsługujących ten park
na zwiedzanie go pełne przez osoby niewidome.
I dlatego właśnie ten podcast.
O odwiedzeniu tego parku myśleliśmy już
chyba rok temu czy dwa lata temu nawet,
ale udało się nam tam wybrać dopiero
w tym roku.
W ogóle dlatego, że ten park, o czym będziemy Wam opowiadać,
on w większości zlokalizowany jest pod chmurką, dlatego trzeba pod uwagę brać
warunki atmosferyczne, jakie panują w danym dniu, w którym planujecie się wybrać,
bo na raz mieliśmy się wybierać, ale wtedy temperatury przekraczały 30 stopni
i po prostu nie chcieliśmy wpakować się na minę.
Tym razem zaryzykowaliśmy, bo prognozy były różne.
No i akurat udało nam się wstrzelić okienko pogodowe.
Tak, okazało się, że w Czechach pogoda jest lepsza niż u nas,
także wiecie, udało się nam wstrzelić.
Mówię o tym żartobliwie oczywiście, bo mieliśmy taką zabawną sytuację, że
jak dojeżdżaliśmy do Cieszyna Polskiego od strony Wisły, to cały czas padał deszcz.
Była taka brzydka pogoda, a tylko przejechaliśmy na czeską stronę
i się zrobiło dosłownie takie kółeczko niebieskiego nieba.
I no już właśnie żartowaliśmy wtedy, że w Czechach nawet pogoda lepsza.
No ale oczywiście wiadomo, że było to nie na długo.
No ale przechodząc do jakby konkretów.
Co to ten archeopark?
No tutaj wiadomo, że nazwa sugeruje, że jest to coś,
jakiś park taki nawiązujący do historii.
W tym wypadku nawiązujący do historii Słowian.
Najprawdopodobniej Golemszyców, którzy
mieszkali sobie na tamtych terenach, gdzieś tam w obrębie Zaolzia.
I pokazuje różnego rodzaju ich przedmioty użytkowe, broń,
jakieś tam inne eksponaty wydobywane na tym terenie,
na tym terenie gdzieś od ósmego wieku.
Zaraz opowiemy z grubsza, jak to grodzisko wygląda i tak dalej i tak dalej.
Generalnie, jeżeli kogoś taka tematyka prasłowian interesuje,
tak jak mnie, to tak jak mnie czy nas, to tutaj
myślę, że znajdzie pożywkę dla wyobraźni.
Tutaj warto dodać, żebyście mieli wyobrażenia,
że jest to coś takiego jak nasz polski biskupin, ale nie tak patriotyczne.
Jest to zrobione właśnie z takim bardzo fajnym realizmem.
Zachowana jest taka równowaga, bo gród ten, jego ruiny,
pozostałości znajdują się w bardzo ciekawym takim tyglu narodowościowym.
I to też jest podkreślane różnego rodzaju wpływy nie tylko polskie, ale też niemieckie.
Różnych plemion słowiańskich, które tam funkcjonowały.
Więc to jest bardzo fajne, że nie ma nacisku tylko na jakąś jedną grupę etniczną,
która tam z dziada, pradziada
dzierżyła władztwo i rządziła na danym terenie.
Nie bardzo fajnie są różne rzeczy podkreślone,
o czym na bieżąco mogliśmy przekonywać się, prawda?
Tak, to jest taki wiecie, polski biskupin z czeskim luzem, no nie?
No cóż, to może najpierw tak pokrótce powiemy.
To jest grodzisko prasłowian tak naprawdę,
znajdujące się w niedalekim sąsiedztwie czeskiego Cieszyna.
Tak naprawdę to gdzieś, no gdzieś, po drodze między Cieszynem a Karwińskiem.
To jest miejscowość chyba Hotobus, pisane przez Z na końcu.
Czy hotebus, nie wiem czy się czyta hotobus czy hotebus.
Pisze się hotebus w każdym bądź razie przez Z na końcu.
I to grodzisko właśnie jest zagospodarowane i udostępniane zwiedzającym.
Może pokrótce, to znaczy tak, jeszcze jedna sugestia.
Wydaje mi się, że można tam dojechać koleją,
ponieważ w niedalekiej odległości od tego grodziska jest linia kolejowa,
więc myślę, że po której jeżdżą pociągi osobowe.
Ale myślę, że najlepiej pojechać tam albo samochodem, albo w ramach jakiejś wycieczki
z autokarem, bo to indywidualny dojazd na pewno też jest możliwy,
ale wtedy trzeba korzystać z komunikacji publicznej już czeskiej.
No a my tutaj już Wam nic nie podpowiemy, bo my mieliśmy okazję podjechać samochodem.
Byliśmy autem, więc w tym kontekście nie powiemy.
Gdybyście jechali samochodem, to na miejscu
jest przeogromny parking, gdzie spokojnie można zaparkować.
Znajdziecie miejsce. Z parkingu trzeba podejść jakieś
300 metrów, 400 metrów do samego tego grodziska.
Idzie się bardzo fajnie, bo to jest taka wiejska szosa, można powiedzieć.
Dookoła są domki.
Jedną z atrakcji, która jest też obok tego
tego grodziska, że tak pozwolę sobie nadmienić,
jest Rybi i Dom, w którym w akwariach są…
To jest restauracja połączona z takimi ogromnymi akwariami, w których jest
całe mnóstwo najróżniejszych gatunków ryb.
Można sobie…
Wiadomo, że z punktu widzenia osób niewidomych to jest
taka umiarkowana atrakcja, ale jeśli ktoś tam np.
z osób Wam towarzyszących jest taką tematyką akwarystyczną zainteresowany,
to też można…
Zawsze można rękę wsadzić do akwarium i sprawdzić, czy to prawda, co mówią o piraniach.
Dobra, wracamy do grodziska, więc ono wygląda trochę tak, z grubsza ogólnie
opisując, jak taka wielka mega kopa, na której szczycie posadzone są,
postawione są różnego rodzaju domki i takie zabudowania mieszkalno-gospodarcze.
Przy czym tutaj należy dodać, że ta kopa, o której mówi Alicja, to jest naturalna
wzgórze, jest tam kupa skał, więc to nie jest tak…
Że ktoś usypał i jest?
To zostało grodzisko posadowione w bardzo dobrej lokalizacji, ponieważ
raz, że jest wysoko, dwa, że ktoś, kto próbował zdobyć to grodzisko,
nigdy za Boga się tam nie podkopie, w sensie przynajmniej tam, jak było ono
zakładane ponad tysiąc lat temu, nie było środków, żeby przekopać się
pod to grodzisko, więc lokalizacyjnie jest umiejscowione bardzo dobrze, ten
charakter obronny ono na początku na pewno miało i to było bardzo mocno
podkreślane i wykorzystywane właśnie w tej lokalizacji, bo jak Wy będziecie, tak jak my,
podchodzić na to grodzisko, to tam zaczyna się zwiedzanie od wejścia na górę.
Można też wjechać windą, później sobie
zejść pieszo i wtedy tak naprawdę okazuje się, że to grodzisko ma wysokość kilku pięter,
czterech bodajże, tak? Tak. Więc to jest naprawdę,
robi wrażenie taka wysokość pionowa, gdy ją pokonacie, później macie to w nogach, jak
schodzicie po takich rampach stalowych, ażurowych, które są też tak zaprojektowane,
żeby osoby poruszające się na wózku też mogły sobie zjechać,
bo te rampy jednocześnie, które są wkomponowane w zbocze tego wzgórza,
mają też taki aspekt, charakter widokowy,
więc jak gdyby to jest taka dodatkowa atrakcja.
Fajne widoczki stamtąd się roztaczają.
Widoczki fajnie się roztaczają, ale są też, jest to tak sprytnie zrobione, że
nie jest to ten kopiec, powiedzmy to to grodzisko, wiecie, zielone, starodawne i
jakieś tam, a dookoła tego prowadzą te rampy stalowe i je widać, tylko one są
schowane w koronach drzew. Oczywiście częściowo są widoczne, jeśli się do nich
podchodzi, całkiem blisko to widać, natomiast z daleka są też tak właśnie bardzo
sprytnie pochowane, więc to też widać, że z jakimś tam pietyzmem ktoś podszedł.
I zamysłem. Tak, i zamysłem.
Miał na pewno ktoś bardzo fajny koncept.
No właśnie, zaczęłam od tej strony tego grodziska, tej kopy, jak wygląda.
A dotrzeć można do niej, tak jak mówił Piotr, właśnie tamtymi rampami,
ale można też, jakby do tego jest przystawiony budynek,
taki, z którego wychodzi się na ostatnim piętrze na te rampy górne już.
I sam budynek ma też architektoniczną formę,
jak gdyby wieży zamkowej, do której wchodzimy w jej podstawę, przechodzimy
też taką bramą grodową w stronę tego muzeum, tej wieży.
I gdy wchodzimy do samej wieży, tam na dole normalnie jest
kasa, recepcja, gdzie pytaliśmy właśnie o możliwość
zwiedzania, oceny i tak dalej.
Tak, w środku ta wieża ma też oczywiście
ekspozycję, to nie jest tak, że ona jest pusta, ale o tym będziemy opowiadać na sam
koniec, natomiast na początku jak przechodzimy, to właśnie w tej wieży
trafiamy na parter, gdzie tam jest recepcja, toaleta i sklep i jakieś ławeczki takie,
na których możemy czekać na przewodnika, bo przewodnik wyrusza
co godzinę.
No wiadomo, jak nikogo nie ma do zwiedzania, no to pewnie nie idzie, ale
jeśli jest choć jedna osoba, to w ten czas wyrusza co godzinę.
I to jest bardzo fajne samo wejście, że tak powiem, skorzystanie z możliwości
zwiedzania z przewodnikiem, bo w Czechach bardzo popularne, w Polsce też coraz
popularniejsze się to staje, jest zwiedzanie na własną rękę.
I oczywiście można.
Tak, wtedy więc tak czy siak płacicie tą wejściówkę, ten bilet, ale w cenie macie tam
właśnie i przejście z przewodnikiem i myśleliśmy, że tam nie wiadomo ile za to
zapłacimy, a okazało się w przeliczeniu na głowę, że kosztowało nas to 11 złotych od
łebka, czyli 22 złotych zapłaciliśmy, bo co ciekawe i to też może was
zainteresować, przewodnik wchodzi za darmo.
Myśmy byli z przewodnikiem, więc jakby nasz przewodnik.
Znaczy przewodnik ten nasz, wiecie, w sensie, który z nami tam przyjechał, no nie?
No to tyle w kwestii tych cen.
Jeszcze ciekawe jest to, bo nas namówił właśnie przewodnik, z którym byliśmy,
nasz przewodnik, żebyśmy się tam wybrali, bo on kiedyś był.
I właśnie wspominał, że gdy on się tam wybierał, to przewodnik,
pani przewodnik, która oprowadzała potem muzeum mówiła po polsku.
My trafiliśmy na przewodniczkę, która po
czesku nie mówiła, co nie stanowiło żadnego problemu, bo bez trudu mogliśmy się
z nią porozumieć, gdy mówiła po czesku.
Poza tym jeszcze akurat tak się złożyło, że nasz przewodnik, z którym byliśmy,
mówi po czesku, więc jakieś ewentualne nieścisłości były do wyjaśnienia.
Ale myślę, że nawet gdybyśmy byli bez
niego, nie byłoby najmniejszego problemu z tym, żeby.
Finalnie okazało się, że oprócz naszej trójki zgłosił się jeszcze jeden Czech
zainteresowany przejściem.
Przyszła pani przewodniczka i o pełnej godzinie windą zabrała nas na szczyt wieży
i rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Tak, zwiedzanie wygląda w ten sposób oczywiście jak w większości obiektów,
że przewodniczka nam idzie, przed nami opowiada.
No i oczywiście świetne jest to, że tam pani przewodniczka, która była z nami,
wszystko pokazywała i w pierwszej chwili mieliśmy wrażenie, że to jest tak, że ona
pokazuje nam, ale właśnie jako obiekt porównawczy mieliśmy tego pana Czecha,
który był razem z nami i ona jemu pokazywała tak samo wszystko.
Jakby zapraszała go tam do kolejnych tych stanowisk, pokazywała mu jakieś materiały,
prosiła, żeby zobaczył, żeby dotknął jaka jest różnica między…
Na przykład butami albo czymś tam.
Tak.
Więc w ten sposób to wyglądało.
Aha, jeszcze jedna kwestia
odnośnie samego zwiedzania.
Zwiedzać można za wyjątkiem poniedziałku.
To tak mówię, żeby się nikt nie naciął, bo właśnie my chyba dwa lata temu nie
pojechaliśmy, bo zdecydowaliśmy na poniedziałek, a się okazało, że jest zamknięte.
Dobra, to myślę, że będziemy mogli powoli przejść do tego, żeby opowiedzieć jak
sama ta ścieżka zwiedzania wygląda.
Więc zaczęliśmy od tego, że z tej wieży
przechodzimy rampą na wierzch tego kopca, tego grodziska.
I po drodze oczywiście przewodniczka opowiada, jak wyglądało to grodzisko,
jak wyglądało podgrodzie, kto mieszkał w samym grodzisku, kto w podgrodziu,
jak tam było ono obsługiwane i przez kogo i tak dalej i tak dalej.
Jakie wtedy ludzie mieli, wiecie, role.
Ktoś tam, że straż, ktoś tam, że rzemieślnicy, ktoś tam, że coś tam.
A cytat na, znaczy tacy rzemieślnicy na obecną tamtejszą chwilę, tak.
Więc no i oczywiście też jak wyglądały kwestie obronności tam
tego grodziska, więc jest to tak jakby takim tytułem wstępu.
No i później już przechodzimy do
zwiedzania jakby wierzchu tego grodziska, na którym usytuowane są konkretne
domostwa i też te zabudowania takie mieszkalno-gospodarcze.
Tak zostały osadzone właśnie w takim kontekście, jak Alicja mówiła, że wszystkie
te rzeczy, o których pani przewodnik wspominała na samym wstępie, później po
kolei mogliśmy iść i weryfikować, oglądać jak to wyglądało w praktyce.
Czyli jak mówiła o jakichś tam, że ludzie na on czas spali, mieszkali i jak to
wyglądało, to dochodziliśmy do takiej chatynki, gdzie akurat wtedy zaczął padać
drobny deszczyk, więc pani przewodniczka zachęciła nas, żebyśmy weszli do tej
chatynki. Okazało się wtedy, że wejście było prawie na wysokości mojego pasa, może
troszeczkę wyżej, metr dziesięć.
Trzeba było się zgiąć w pół, żeby wejść do takiej chatynki.
Ta chatynka
oczywiście wyłożona była z kurami, na których żeśmy się rozsiedli, gdzie pani
opowiadała dalszą historię, tłumaczyła dlaczego w tym domostwie nie ma okien, nie ma
otworu, dymnika nie ma, którym gdyby dym uciekał.
Po prostu wszystko było zaprojektowane, zbudowane w taki sposób,
żeby uchodziło jak najmniej ciepła i jak najwięcej otworów można było
pozatykać, żeby można było ten domek ogrzać. To pierwsze domostwo, jak można się było
spodziewać, było takie najbardziej prymitywne, najniższe, najbardziej prymitywne,
najmniejsze, ale dla mnie bardzo fajne, a była w takim kontekście synestetycznym,
że wiecie, siedzenia sobie na tych skórach, takie niski sklepienie nad głową,
ten padający deszczyk i opowieść tej pani przewodniczki dawały taką
namiastkę takiego poczucia bardzo naturalnego i takiego rzeczywistego
cofnięcia się w czasie. Oczywiście nie będziemy Wam opowiadać
domek po domku, co było, bo nie w tym rzecz, natomiast wspomnimy
tak jakby z grubsza o tym, że właśnie były tam takie chaty mieszkalne,
półziemianki, później takie kryte strzechą,
jakieś później takie z dobudowanymi z drewna elementami i tak to się zmieniało.
Wiecie, najfajniejsze z naszego punktu widzenia było to, że do każdej z tych chaty
można było podejść, można było dotknąć, zobaczyć. I ścian, i dachu, i wejścia.
Najpierw wysokości one są, jak ościeżnica wyglądała, jak ona była osadzana,
jak były osadzane drzwi, jak te drzwi piszczały, że nie było opcji, jak gdzieś tam
czytacie w książkach, że ktoś cicho otworzył drzwi i się zakradł.
Nie było takiej szansy, no bo te drzwi były osadzane w taki sposób, że one po prostu
musiały piszczeć. Jak to wszystko było konstruowane, dla mnie to było niezwykle
fajne, jak takie właśnie ościeżnice, futryny, jak to wszystko się osadzało,
montowało, jak różnego rodzaju narzędzia do tworzenia tych wszystkich rzeczy,
jakie były wykorzystywane i nie tylko do
budownictwa, ale także w gospodarstwie codziennym.
Tak, były wszelkiego rodzaju np.
pokazywane naczynia z drewna, naczynia z gliny, które były jakieś tam
wytłaczane w konkretne wzory, a to wzory jakichś kreseczek, a to wzory jakichś
kółeczek, które w tej glinie były wytłaczane.
Były pokazane żarna, na których…
Ale wiecie, nie takie żarne, jak pokazują.
Tutaj np. byliśmy niedawno w Muzeum Chleba, oglądaliśmy takie duże, ogromne żarna.
Tutaj były właśnie takie żarna domowe, gdzie tak naprawdę…
Gospodynik kłami na kamieniu…
I myła te zboże na drobną mąkę i to były właśnie takie na miarę, nie
jakichś takich zamkowych czworaków, tylko takie właśnie jak gospodyni miała w domu, żeby
rodzinę wykarmić. To było niesamowite, bo te wszystkie narzędzia można było nie tylko
wziąć do ręki, obejrzeć, ale tak naprawdę te narzędzia można było po prostu ich użyć.
Czyli np. Alicja brała żarna do ręki i myła, co tam leżało.
Za dużo mąki nie namyła, ale parę żarenek spocić.
Mogłam sobie doświadczyć, jak to się robiło.
Kolejne np.
były w kontekście tego, jakich tam używano skór.
I wiecie, były skóry najróżniejszych zwierząt, od jakichś borsuczych skór
przez lisie, jakieś tam inne, najróżniejsze.
I można sobie było oczywiście wszystkiego
dotknąć, wszystko porównać, która grubsza, która gęstsza sierść, jaka
miękka, czy zimowa, czy letnia. I najfajniejsze w całym tym parku
dla mnie było to, że zwiedza się go bez pośpiechu, zwiedza się go w swoim tempie.
Nie ma czegoś takiego, że
wiecie, jakichś tam eksponatów np.
nie można wziąć do rąk albo coś, albo ktoś nad Wami stoi i Wam dyszy w kark,
bo Wy to zaraz, nie wiem, zniszczycie, zabierzecie, albo nie wiem, co z tym zrobicie.
No nie? To wszystko sobie po prostu tam leży, czy wisi, w zależności od tego, co
oglądamy w danym momencie.
Można sobie to podejść, zdjąć, zobaczyć, odłożyć na miejsce i tak dalej.
I wiecie, zupełnie bez takiej presji i czasu, i tego właśnie, że
nie wiem, jest to coś wyjątkowego, że dla Was specjalnie ktoś tam udostępnia
i Wy sobie możecie dotknąć, tylko po prostu każdy, kto przychodzi może.
Fajne rzeczy były jeszcze takie, gdy ta pani przewodniczka zwracała uwagę na takie
kwestie, które nam gdzieś umykały.
Np. pokazała nam
kufel zrobiony ze skóry, taki zszyty, który wyglądał do złudzenia.
Mówię o tym głównym korpusie tego kufla, jak kufel z piwa Kozel.
Praktycznie dokładnie tak samo, obszyty już tu.
Myślę, że ktoś sobie po prostu zażartował i po prostu robiąc, rekonstruując skórzany
skórzany kufel po prostu przyjął na kształt te
kufle z Kozla, które teraz są produkowane, ale właśnie zwracała nam uwagę na takie
smaczki i wręcz zachęcała, aby doświadczyć pewnych rzeczy.
Gdy weszliśmy do takiej sali, nawet nie tyle sali, co hali.
Tak, dla wojów. Można określić taka hala dla wojów, która była otwarta
z kilku stron, tylko podparta słupami i tam były pozawieszane różne rodzaje broni.
To wręcz zachęcała, żeby sprawdzić, przymierzyć, więc ja oczywiście zaraz jakieś tam
hełmy przymierzałem z szyszakami, kolczugami, różnego rodzaju tarcze obite
drewniane, obite dziczą, sierścią, jakąś tam topory, miecze.
Wcześniej wydawało mi się, że te miecze są o wiele cięższe, a tutaj
mówię, że nie. Oczywiście wiecie, te miecze to już są repliki.
Wszystko to są repliki, ale robione na wzór tych oryginalnych
i spokojnie mogłem sobie tym pomachać, powywijać, poczuć tą masę.
Tak jak ten wój brał taką ciężką tarczę, to sama ta tarcza mogła ważyć z pięć kilo,
a jeśli ktoś przyłożył w to mieczem czy toporem, to wcale się nie dziwię, że potem
od takiego uderzenia wój padał na kolana, bo po prostu masa tego całego
uzbrojenia, bo to nie można mówić o zbroi, bo to było bardzo prymitywne momentami,
robiłam wrażenie, tak samo jak gdzieś tam czytałem w książkach, że ktoś komuś
złapał tarczę, wykręcił, że komuś rękę złamał.
Nie mogłem sobie tego wcześniej wyobrazić, no bo jak to, przecież mógł ktoś tą tarczę puścić.
Dopiero jak zobaczyłem jak te tarcze były zakładane, mocowane,
dopiero wtedy zrozumiałem zarówno jak tych tarczy się używało w walce, albo jak się je transportowało.
Czemu ktoś był potrzebny do pomocy, do zakładania też tego wszystkiego.
Bardzo mi się podobały też np.
takie rzeczy, że można było zobaczyć materiały, z których kiedyś robiono ubrania.
Np. jakiś tam len czy jakieś inne
tkaniny. Ten len oczywiście w żaden sposób ten
sploty tego lnu nie przypominają tego lnu, który znacie dzisiaj.
Bo dzisiaj ten len jest pleciony, splatany maszynowo, bardzo ciasno.
Wtedy ten len był o wiele rzadszy.
Taki bardziej z meszkiem i jeszcze bardziej gryzł wtedy.
Ale np. jak zobaczyliśmy taką wełnianą, jak pani pokazała nam sukienkę, tak fajnie
wygręplowaną, to ja po prostu spokojnie mógłbym dzisiaj taką w sklepie trafić i bym
się wcale nie zdziwił, że ktoś chce kupić taką fajną wełnianą sukienkę.
Po prostu materiał tak delikatny, tak niesamowicie miły w dotyku i gęsto
splecione, że ja byłem w szoku.
Były takie właśnie mini repliczki tych ubrań, takie małe sukienki w jakichś tam
skalach takich bardziej na dziewczynkę, żeby właśnie też można było je sobie
wziąć do rąk, pooglądać jak były zszywane na szwach, jak była cała ta tkanina
tkana, jakie były sploty i tak dalej i tak dalej.
Oczywiście całe mnóstwo najróżniejszych
szczypiec, sztuciec, sztućców, tych obcąg, jakiś tam
tak obcęgów,
młot tych różnego rodzaju tłuczków, młotków i najprzeróżniejszych moździerzy.
Cokolwiek wiecie od kuchni przez warsztaty i to takie warsztaty od kowala, bo tam nawet
przez szefców, przez płatnerzy aż po jakichś tam, no chyba ludwisarzy nie było, ale takich
właśnie, którzy tam druciarzy właśnie druty robią różne formy do wytapiania i piec
taki węglowy do wytapiania rudy i tak dalej i tak dalej i słuchajcie
najfajniejsze w tym wszystkim było to, że tych wszystkich rzeczy można było
dotknąć, obejrzeć, postukać, podnieść, obrócić, sprawdzić jaki to jest rodzaj
materiału, ile to waży, czy to pasuje w ogóle waszym wyobrażeniom.
Dziś czytając jakąś książkę historyczną
na pewno o wiele łatwiej i lepiej będę w stanie sobie wyobrazić jak to wszystko
wyglądało, przebiegało, kto co nosił, jak, czego używał.
Różnego rodzaju, wiecie, jak tam czytałem, że ktoś tam, nie wiem, w cholewce buta nosił
łyżkę, mogłem tam zobaczyć jak takie łyżki wyglądały, takie właśnie zestawy podróżne,
jak ludzie sobie rzeźbili takie łyżki właśnie z różnego rodzaju gałęzi.
To było niesamowite, że
to wszystko można było obejrzeć, a najfajniejsze w tym wszystkim było to,
że przewodniczka nie tylko nie poganiała, nie poganiała, tylko co chwilę donosiła nowe
rzeczy, żebyśmy jeszcze sobie zobaczyli to, jeszcze zobaczyli tamto.
Dla mnie to było niesamowite.
Tak, można też było oczywiście zobaczyć jak wyglądało wyposażenie tych domów, jak
wyglądały ławy, miejsca do spania, jakieś tam
eksponaty związane z kuchnią, z przygotowywaniem posiłków,
piece, właśnie tego typu rzeczy.
I dla mnie, jeśli chodzi o wszystkie te małe rzeczy, które można było tam oglądać,
świetnym rozwiązaniem jest to, że
ktoś jakby zaangażował się i włożył wysiłek w to, żeby przygotować
właśnie wszystkie te repliki.
Wiadomo, że żadne muzeum nie pozwoli sobie, czy jakiś skansen na wystawianie tak
również cennych i starych eksponatów do oglądania przez zwiedzających, bo po prostu
nawet nieintencjonalnie, ale wiadomo, wszystko z czasem gdzieś tam niszczeje,
jak się tego dotyka, podnosi, odkłada i tak dalej, i tak dalej, że właśnie świetnym
pomysłem jest to, że są zrobione te wierne repliki i wszystkie rzeczy, które tam są
można sobie dotknąć.
Rzucała nam też pani przewodniczka wyzwania.
Próbowała nas zachęcić do dęcia w róg.
Oczywiście próbowaliśmy, oczywiście nikomu się nie udało, jej się udało przecudnie.
Chyba taką największą atrakcją było strzelanie z łuku, prawda?
Tak, i to po prostu wiecie, znowu mi się przypominają polskie warunki, gdzie tam
jakaś strzelanie z łuku to oj nie, nie, bo ty nie widzisz, to zaraz komuś tam strzeli.
Kogoś zastrzelisz.
A tutaj pani przyniosła cały pęk łuków, pęk strzałów, kołczanie.
Pokazała nam najpierw odległość od tego stanowiska strzeleckiego do tarcz, żebyśmy
wiedzieli, nie że tam mówi, a to ktoś pójdzie i wam zawoła, tylko żebyśmy krokami sami
przeszli, zobaczyli jaka jest odległość, podotykali tej tarczy, jaka ona jest duża,
na jakiej jest wysokości.
Sama linia startu, jak gdyby też, czy miejsca skąd się strzelało.
Jest wypukła, żebyśmy mogli po prostu stanąć.
Wypukła leży taka belka, że nie macie wątpliwości w którą stronę macie się skierować.
A mimo to jeszcze pani uczniczka, chciałem powiedzieć przewodniczka, jak
założycie strzałę nacięciwe, pokazuje wam jak prawidłowo trzymać łuk, jak się
przymierzyć, pomaga wam wycelować i potem możecie strzelać.
I to też nie tak, że strzelicie raz panu Bogu w okno, ale jak macie smak, to możecie
sobie stać i strzelać, i strzelać, i strzelać.
U nas nasz przewodnik to chyba ze 30 razy sobie
ze 30 strzał wypuścił.
Tak, może dlatego to jest właśnie ostatnia z tych takich atrakcji, bo pewnie najwięcej
czasu zabiera i wiecie, żeby już tam nie limitować tego czasu, to wtedy można sobie tam
ewentualnie zostać, jeśli ktoś chce zostać i poznać.
Raz trafiłem w tarczę, może nie w dziesiątkę, ale się otarłem, więc jak gdyby, no.
Jemu się udało mi, niestety nie.
No i generalnie.
Przy czym to jest ostatnia atrakcja, o której Alicja mówi.
Na dworze.
Na dworze pod chmurką, bo na koniec jesteśmy, jak gdyby, z powrotem zawracani do tej wieży.
Przekierowywani do wieży, żegna się z nami pani przewodniczka i wtedy na własną rękę
możemy zacząć zwiedzanie samej wieży.
Tak i ona, tak jak już wspominaliśmy, ma cztery kondygnacje.
Na tej kondygnacji najwyższej jest taka zrobiona po jednej stronie zagroda,
gdzie tam
można sobie np.
przez płotek pogłaskać wypchanego liska,
który sobie tam w tej zagrodzie pewnie gdzieś do kurtika się zakrada.
Później kolejna rzecz to jest taki jakby
taka przestrzeń na drzewo i drewno.
To wszystko dotyczy, jak gdyby, ciągle obejścia, czyli jak gdyby tego, co się
działo dookoła domu, dookoła gospodarstwa, więc stąd też takie
liski, które się zakradały i też to, co tam ludzie otaczało i z czego budowali.
Przedstawione były różne gatunki drzew i to na kilka sposobów.
Jeden był taki, że pnie zostały przycięte,
jak gdyby, w pionie, takie właściwie zostawiono deski z fragmentami kory
i dzięki temu można było sobie obejrzeć różne drzewa i dotknąć, jak różni się kora.
Jak wygląda, nie wiem, kora dębu, kora brzozy i tak dalej, i tak dalej.
Kilkanaście tych drzew tam jest, jedno obok drugiego.
To jest stosunkowo takie naturalne, bo to wiecie,
pójdziecie z kimś do lasu czy parku i macie to samo.
Nam się o wiele bardziej spodobała inna
rzecz, jak przedstawione były różnego rodzaju gatunki drzew.
Tak, były takie jakby, można powiedzieć, cymbałki, w cudzysłowie.
Z różnego rodzaju drzew były klocuszki
zamocowane tak, że po uderzeniu pałką w nie, wibrowały, wydawały takie
charakterystyczne dla danego drzewa dźwięki.
Po prostu inny odgłos.
Każdy był innego odgłosu.
Tego samego kształtu, tej samej wielkości.
Ale gdy stukaliście w nie właśnie takim
młoteczkiem, to one wydawały zupełnie odmienne dźwięki.
Więc jest to też kolejna taka,
powiedziałabym, kolejny zmysł tutaj angażujemy, bo oprócz
tego właśnie dotyku, gdzie sobie oglądamy te kory,
to mamy też możliwość pożywki dla naszego słuchu.
To jest chyba wszystko z tej kondygnacji pierwszej.
Później na pozostałych
z przeróżnych epok, od momentu założenia tego grodziska,
z przeróżnych epok mamy
eksponaty.
I wygląda to w ten sposób, że te eksponaty autentyczne
są do obejrzenia w gablotach, na takiej wizualnego,
na takiej antresoli, która idzie dookoła windy.
Ta winda idzie w środku, jakby w kominie tej wieży.
I podchodzimy sobie do gablot.
Tam oczywiście są opisy i, co jest bardzo fajne,
pod tymi gablotami, w szufladach, znowu dla osób niewidomych, są zrobione
repliki wszystkich tych eksponatów, które znajdują się powyżej w gablotach.
Często wydrukowane w 3D, albo wyrzezane.
Albo zrobione z metalu, czy tam z jakichś innych takich
z drewna, z materiałów, z kamienia.
W zależności od tego, jakie eksponaty mamy powyżej.
To jest druga.
Na tej trzeciej też są podobne gabloty i jest też taka sala
jakby warsztatowa dla dzieciaków, gdzie tam są prowadzone różne doświadczenia
dla dzieci szkolnych, warsztaty.
No i z powrotem wracamy na pierwszą kondygnację, na te, gdzie jest
kasa i ten sklep.
Sklep jest taki,
powiedziałabym, średni.
Dużo jest takich rzeczy
typowych dla takich miejsca kiczowatych, jakieś przywieszki, magnesy i tak dalej, i tak dalej.
Ale są też fajne rzeczy np.
zrobione z kamienia, albo z kości, jakieś takie bransoletki, wisiorki bardziej naturalne.
Ja mam zrobione ten, no z kamienia, jak mieli kamienne serca.
Właśnie ja sobie kupiłam z takiego
kremowego kamienia komplet, taki wisiorek i bransoletkę.
I
mam taką miłą, a przy okazji użyteczną, pamiątkę.
Cóż jeszcze moglibyśmy Wam powiedzieć?
Ja uważam, że przede wszystkim
musicie sobie zarezerwować na to minimum ze dwie godziny, bo godzinę jak nic najmniej
nie chodzicie z Panią Przewodniczką.
Pozostały czas właśnie na dodatkowe rzeczy, bo Pani Przewodniczka celowo zostawia Was na
górze i macie wtedy możliwość, tak jak Wam mówiłem na początku,
ponownego pochodzenia, bo np.
jak sobie po tym całym obiekcie, jeśli wcześniej np.
nie wiem, byliście na stanowisku poświęconym Bartnikom i gdzieś tylko
Barcie mieliście okazję zobaczyć, że tam, tutaj coś tam z drzewa wystawało, a chcielibyście
coś więcej, jak to wyglądało, bo akurat ten temat Was interesuje,
to wtedy wracacie i oglądacie dowoli, przepraszam, brajlujecie sobie dowoli
jak taka barć wyglądała, co ten Bartnik robił, czego używał i tak dalej, i tak dalej.
I dlatego to jest superancka sprawa.
No i co jeszcze?
Co jeszcze ciekawego, czy na co zwrócić uwagę?
Na co zwrócić uwagę?
Mi się wydaje, że to jest też takie fajne
miejsce, gdzie można sobie po prostu usiąść i odpocząć, bo jest
bardzo ładnie położone, jest dookoła zielono, można sobie wziąć jakiś
kocyk ze sobą, siąść sobie tam i po prostu spędzić też miło czas
po prostu na łonie przyrody.
Bardzo bym chciała, żeby takie pomysły
właśnie z tymi replikami, z tymi jakimiś
takimi…
Znaczy te pomysły zaczynają jak pomalutku trafiać gdzieś tam.
Ale chciałabym, żeby trafiały u nas na szeroką skalę, bo bardzo często jest tak, że
nawet jeśli są udostępniane jakieś oryginalne eksponaty w muzeach,
no to są udostępniane, tak wiecie, trochę osobom niewidomym z duszą na ramieniu.
No możecie dotknąć, ale ostrożnie, ale nie za długo, ale coś tam.
A właśnie fajnie byłoby, gdyby na nasz grunt były właśnie przeniesione takie, że
są te repliki, można sobie powoli zwiedzać, oglądać i tak dalej.
Może inaczej. Fajnie byłoby, gdyby coś takiego stało się standardem, a nie tak jak teraz np.
w ostatnim czasie Muzeum Żydów Polskich POLIN w Warszawie wdrożyło też takie
rozwiązania, że tam część eksponatów też wydrukowali w 3D i są one dostępne dla osób
niewidomych, tak więc jakbyście się wybierali tam na wycieczkę, no to też
będziecie mieli najprawdopodobniej możliwość sobie dotknąć, obejrzeć
te eksponaty, które oryginały są za szybą, za szkłem zabezpieczone.
Będziecie mogli zobaczyć, jak to wygląda po prostu dotknąć, a my życzylibyśmy sobie,
żeby tego typu obiekty, muzea, wystawy, nawet jeśli coś jest mega bezcenne i
wystawcy boją się, że osoba niewidoma przez przypadek zniszczy, no to róbcie w 3D,
a my chętnie przyjdziemy i zobaczymy, jak to wygląda.
Znaczy mi się też wydaje, że to poza tym to jest tak, że robi się dla niepełnosprawnych,
a korzystają wszyscy. Też mi się wydaje, że o wiele fajniej jest np.
kiedy nauczyciel przychodzi z grupą szkolną nawet widzących osób na zwiedzanie takiego
muzeum i mają uczniowie możliwość właśnie też wzięcia do rąk, zobaczenia ile to waży,
jak to jest zrobione i tak dalej i tak dalej, a nie tylko właśnie gdzieś tam
oczami oglądania w gablotkach.
Więc myślę, że nie jest to rozwiązanie takie, które byłoby dedykowane tylko nam,
ale sprawdziłoby się też o wiele bardziej w kontekście wszystkich zwiedzających.
Bardzo podobała mi się wizyta w tym grodzisku,
bo też oddaje ducha swoich czasów.
To jest takie miejsce spokojne, ekspozycja jest przebogata, bardzo fajnie jest to skonstruowane
i jeśli będziecie gdzieś tutaj w pobliżu
mora, w pobliżu Cieszyna, to ja osobiście bardzo serdecznie Wam polecam odwiedzenie.
Jestem przekonana, że nie będziecie żałować, jeżeli kogoś interesuje taka tematyka.
Nawet jeśli nie interesuje, to jest duża szansa, że zainteresuje, bo naprawdę forma
wekito i przedstawiają i opowiadają o tym, jak można z tego korzystać jest naprawdę fajna.
Więc ja ze swojej strony także serdecznie Wam polecam.
I to tyle.
Dziękujemy za wysłuchanie naszego dzisiejszego krótkiego podcastu.
Zapraszam oczywiście do wysłuchania kolejnych.
Dziękuję Piotr, że zdecydowałeś się
opowiedzieć o archeoparku razem ze mną.
Cała przyjemność po mojej stronie, także bardzo Państwu dziękuję za uwagę.
Ja również dziękuję za uwagę.
Pozdrawiam i do usłyszenia. Ala Witek z tej strony.
Był to Tyflo Podcast, pierwszy polski podcast dla niewidomych i słabowidzących.
Program współfinansowany ze środków
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Wszystkie nagrania publikowane w serwisie www.tyflopodcast.net są dostępne na licencji CreativeCommons - Uznanie autorstwa 3.0 Polska.
Oznacza to, iż nagrania te można publikować bądź rozpowszechniać w całości lub we fragmentach na dowolnym nośniku oraz tworzyć na jego podstawie utwory Zależne, pod jedynym warunkiem podania autora oraz wyraźnego oznaczenia sposobu i zakresu modyfikacji.
Przekaż nam swoje 1,5% podatku 1,5 procent Logo FIRR Logo PFRON Logo Tyfloswiat.pl

Czym jest Tyflopodcast?

Tyflopodcast to zbiór instrukcji oraz poradników dla niewidomych lub słabowidzących użytkowników komputerów o zróżnicowanej wiedzy technicznej.

Prezentowane na tej stronie pomoce dźwiękowe wyjaśniają zarówno podstawowe problemy, jak metody ułatwienia sobie pracy poprzez korzystanie z dobrodziejstw nowoczesnych technologii. Oprócz tego, Tyflopodcast prezentuje nowinki ze świata tyfloinformatyki w formie dźwiękowych prezentacji nowoczesnych urządzeń i programów. Wiele z nich dopiero znajduje sobie miejsce na polskim rynku.

Zapraszamy do słuchania przygotowywanych przez nas audycji i życzymy dobrego odbioru!

Tematyka

Pozycjonowanie i optymalizacja stron internetowych