Edukacja Włączająca (wersja tekstowa)

Pobierz napisy w formacie SRT
Pobierz napisy w formacie VTT
FUNDACJA INSTYTUT ROZWOJU REGIONALNEGO PREZENTUJE
TYFLO PODCAST
Dobry wieczór państwu, Aleksandra Bohusz.
Znowu dzisiaj o troszeczkę niestandardowej porze,
ale chyba już tak zostanie, że poniedziałki już zostaną,
ale ta godzina będzie pewnie raz 19, raz 20,
bo różnymi czynnikami jest uwarunkowane.
Na początek mała aktualizacja, jeżeli chodzi o kontakt z nami.
Dziś wyjątkowo kontakt z nami jest drogą tylko tekstową,
czyli na YouTubie, na Facebooku i przez kontakt.tyflopodcast.net.
Nie ma dziś telefonu,
ponieważ telefon jest zajęty na połączenie z naszymi gośćmi.
Tak wyszło ze względów technicznych dzisiaj.
A goście dzisiaj troszeczkę zapowiadani w zeszłym tygodniu.
I się udało.
W zeszłym tygodniu rozmawialiśmy z panią Beatą Sawicką
o nauczaniu w klasach 1.3 w Ośrodku dla Niewidomych w Laskach
i w ogóle o nauczaniu w klasach 1.3.
Zapowiadałam, że może się uda porozmawiać
o nauczaniu dzieci niewidomych,
które się kształcą w edukacji włączającej.
I się udało.
Moimi gośćmi są dzisiaj Marta i Wojciech Szczepanik.
Dobry wieczór.
Dobry wieczór.
Jest słyszalność. Wspaniale.
Marta i Wojtek są wspaniałymi rodzicami.
Dwójki wspaniałych, niewidomych dzieci.
W ogóle trójki dzieci, ale dwójki dzieci, które są niewidome.
Która uczy się w edukacji włączającej.
Będziemy rozmawiać o tym, jak to się zaczęło,
że wybraliście taką formę kształcenia dla waszych dzieci.
Jak to idzie, jakie są wyzwania, jakie są plusy.
Ale może najpierw na początek chciałabym, żebyście powiedzieli,
w jakim wieku są teraz wasze dzieci.
Może to nie jest takie łatwe pytanie.
Nie chcę wiedzieć, jaka była wasza reakcja,
ale jak wasze dzieci się urodziły i okazało się, że nie widzą.
Najpierw syn, a potem córka.
Czy to było naprawdę trudne wyzwanie dla was?
Bo ja wiem, że jesteście pozytywnie nastawieni do rzeczywistości.
Jak to przyjęliście?
Jak początkowo wyglądało, jeżeli chodzi o edukację przedszkolną?
Czy przedszkole i może jeszcze wcześniej,
czy jakieś wczesne wspomaganie?
Jak to było?
Tak jak wspomniałaś, jesteśmy rodzicami trójki dzieci.
Nasza najstarsza córka, Nina, ma w tej chwili 13 lat.
Później jest… Nina jest w pełni sprawnym dzieckiem.
Później Iwo, który ma 12 lat i nie widzi od urodzenia.
Później jest Sonia, która niebawem skończy 10 lat.
No i również nie widzi od urodzenia.
I co byś, Olu, chciała wiedzieć dokładnie, powiedz,
odnośnie tych początków?
Czy były jakieś przesłanki wcześniej, że wasze dzieci będą niewidome,
że będą miały jakąkolwiek niepełnosprawność?
Czy to było takie totalne zaskoczenie dla was?
Ja w ogóle jestem mega freakiem zdrowotnym.
W związku z czym w pierwszej ciąży i w każdej kolejnej
po prostu mega o siebie dbałam.
I nic nie wskazywało na to,
żeby kiedykolwiek miały być jakieś komplikacje
i żeby na etapie gdzieś tam takiego obciążenia rodzinnego,
na przykład genetycznego, miało wydarzyć się coś,
co zwiastowałoby niewidzenie czy jakąkolwiek niepełnosprawność.
Więc ciąże przebiegały w porządku.
W sumie dzieci wszystkie urodziły się o czasie.
Zwłaszcza, że nasze pierwsze dziecko jest w pełni sprawne, widzące.
W rodzinie nie ma ani od strony Wojtka,
ani od mojej strony nigdy nie było żadnych kłopotów
ze wzrokiem poważnym,
poza tą starczowzrocznością, gdzie wzrok się pogarsza po prostu.
Więc zważając na to głównie,
że Nina jako pierwsze nasze dziecko urodziła się w pełni zdrowa,
to tu absolutnie nie zakładaliśmy,
że przy drugim dziecku może wydarzyć się coś niespodziewanego.
Kiedy to się okazało?
Czy wy najpierw zauważyliście?
Pytam o to, bo u mnie było tak, że moja mama się zorientowała,
że coś jest nie tak, dopiero jak miałam pół roku.
Ona się zorientowała, że ja nie reaguję na bodźce wzrokowe.
Czy to było jakoś w miarę szybko?
Czy to lekarze się zorientowali?
Nie, u nas było tak, że to Marta bardzo szybko wychwyciła,
ponieważ dzieci nie wodziły za palce.
I jak nastało podejrzenie, że coś jest nie tak,
udaliśmy się do specjalisty.
To wiesz co, Krzysztofa, że między Niną a Iwą jest tak różnicy.
Miałam na świeżo takie etapy rozwoju małego dziecka w sumie.
I gdzieś tam na etapie trzeciego, czwartego miesiąca życia,
gdzie Iwo powinien już wodzić za zabawką, za grzechotką,
on nie przesuwał tego wzroku,
to to się tam zbiegło mniej więcej z jakimś szczepieniem, pamiętam.
I tak musieliśmy iść do lekarza na szczepienie,
ja zasygnalizowałam i on wtedy powiedział,
że faktycznie z tym wodzeniem coś jest nie w porządku
i skierował nas do okulisty.
No i oczywiście nasz wspaniały Narodowy Fundusz Zdrowia,
oczekiwanie na okulistę dziecięcego, no to tam są lata świetlne.
W związku z tym ja przy mojej niecierpliwej naturze
znalazłam po prostu prywatny gabinet okulistyki dziecięcej.
I właściwie chyba z tego, co pamiętam,
w ciągu dwóch czy trzech dni już mieliśmy tę wizytę u okulisty dziecięcego.
Czy było tak, jak…
Zacznę z tego zapytać, czy zareagowaliście,
tak jak chyba większość rodziców reaguje,
którzy się dowiadują, że dzieci mają jakąś dysfunkcję,
czyli najpierw jest szukanie ratunku w postaci takiego medycznego,
żeby coś z tym zrobić, żeby to odwrócić.
Czy raczej już było szukanie takiej rehabilitacji,
czyli jak już żyć z tym niewidzeniem?
Czy jednak były poszukiwania najpierw takich sposobów medycznych
na poradzenie sobie, na zniwelowanie tego niewidzenia
albo przynajmniej zmniejszenie go z niewidzenia na niedowidzenie?
Czy nie było w ogóle takiego etapu u was?
Wiesz co, prawda jest taka,
że dopóki pewne kwestie człowieka nie dotkną,
i tak jest w wielu aspektach,
jeżeli nas coś nie dotyczy,
to niekoniecznie mamy rozeznanie w tych tematach.
I tutaj też tak było, że wiadomo, że absolutnie nikt nie zakładał,
że dotknie nas niewidzenie dziecka,
więc byliśmy zupełnie zielonych w tej kwestii,
zwłaszcza, że ta pierwsza wizyta okolistyczna,
ona nie była wizytą marzeń
i nie wspominam tej pani doktora z rozrzewnieniem
i łagodynaścią serca.
Było to takie przykre i jakby przykra była ta informacja
i przekazanie nam tej informacji też pozostawiało wiele do życzenia.
Właściwie po informacji zostaliśmy z tym zupełnie sami.
Ja mam takie wspomnienie, Wojciech prowadził wtedy samochód,
ja siedziałam z Iwo z tyłu i mam takie wspomnienia,
jakbym wyszła ze swojego ciała
i obserwowała jakby tą naszą podróż z samochodem,
jakby zupełnie od zewnątrz i pamiętam, że płakałam wtedy.
I to w sumie był taki jedyny moment,
kiedy w związku z tą niepełnosprawnością mojego dziecka płakałam.
Potem mi się już to nigdy nie zdarzyło,
ale ja jestem też takim bardziej człowiekiem czynu
aniżeli umartwiania się i płakania nad tym, co jest.
W związku z tym…
I też przyjmuję życie takim, jakim jest,
bo wyznaję filozofię, że wszystko dzieje się po coś
i nawet jeżeli nie mamy jeszcze na ten moment odpowiedzi,
dlaczego coś się wydarza w naszym życiu,
no to przyjdzie taki moment, że po prostu się dowiemy
i dużo łatwiej żyje mi się z takim podejściem.
Więc tutaj jak mówisz, czy szukaliśmy i chcieliśmy odwrócić,
no zwróciliśmy się do jednego lekarza, żeby jakby potwierdzić tę diagnozę.
I potem byliśmy też na badaniach genetycznych,
ponieważ tu nie była jednoznaczna diagnoza,
czy to dotyczy kwestii siatkówki czy uszkodzenia nerwu wzrokowego.
I żebyśmy mieli mniej więcej rozeznanie, jak to jest,
ale na zasadzie po prostu takiej,
żebyśmy wiedzieli z jakiego tytułu nasze dziecko nie widzi,
a nie żeby szukać jakiegoś cudownego ozdrowienia.
No to udaliśmy się, zaproponowano nam po prostu badania genetyczne.
Tutaj w Poznaniu jest na szczęście na miejscu,
nie musieliśmy jeździć nigdzie daleko.
No i tam wyszło, że jednostka chorobowa, która dotyczy Iwona,
a później za parę lat, jak urodziła się Sonia,
jej również to jest wrodzona ślepota Lebera.
Inaczej dystrofia siatkówki w ówczesnym początku.
I na ten moment jest to schorzenie, no oczywiście genetyczne,
nieuleczalne i na ten moment nieprognozujące odzyskania wzroku.
Tak, bo oczywiście, że jakieś pytanie uznacie,
że jest zbyt kłopotliwe, to można się nie odpowiadać.
Ale chciałam zapytać, czy decydując się na kolejne dziecko,
czy na trzecie dziecko, po tym, jak się okazało,
że Iwo jest niewidomy, jakie to jest schorzenie,
czy mieliście już potem obawy, czy myśleliście o tym, czy nie?
Czy po prostu przyjęliście, że tak jak będzie, tak będzie
i zgodnie z tą filozofią życiową, że wszystko jest po coś
i że to, co zostanie dane przez Boga, że to przyjmiecie?
Czy w ogóle mieliście taką myśl, żeby się zastanawiać nad tym, czy nie?
Generalnie mieliśmy jakieś tam przemyślenie,
natomiast to nie miało już takiego dużego znaczenia,
bo jakby dziecko przychodzi na świat
i rodzi się do tego, żeby dzieckiem się zajmować,
kochać i być po prostu rodzicem.
Natomiast co nam los da, to po prostu to przyjmujemy.
Natomiast nie mogę też powiedzieć tak, że człowiek o tym nie myślał.
Gdzieś tam może coś jakoś wyplanował
i fajniej by było na przykład, żeby było, powiedzmy, inaczej,
albo żeby było konkretnie, żeby był scenariusz np. z pierwszego dziecka,
natomiast to były chyba tylko takie przebłyski,
jakiś pod wpływem może nawet nie do końca wiem czego.
Ja mam takie wspomnienie, że ja nie zastanawiałam się
w sumie przez całe 9 miesięcy ciąży z Sonią,
jakby nie rozpatrywałam w ogóle, czy będzie widziała, czy nie.
Gdzieś jakoś było to obok mnie zupełnie.
Natomiast mam takie wspomnienie, że Wojtka bardzo to mierziło
i bardzo to tak w sobie nosił, czasem o tym mówił.
I wiadomo, że potem w tej chwili czas zaciera pewne rzeczy
i jakby mój ogląd sytuacji jego zachowania
pewnie jest inny niż on to czuje, jak to było wtedy.
Natomiast pamiętam, że Wojtek bardzo obawiał się tego,
że Sonia również nie będzie widziała.
A ja miałam taką sytuację,
że jak pomyślałam o tym, że jestem w trzeciej ciąży,
to akurat byłam na drodze krzyżowej.
I pamiętam, że uświadomiłam sobie, że kurczę,
chyba nie przyjechała do mnie miesiączka.
I mówię, kurczę, chyba jestem w ciąży.
I wtedy pamiętam na tej drodze krzyżowej
jakoś tak zupełnie naturalnie zawierzyłam wszystko,
co ma nas spotkać Panu Bogu.
I wtedy tak sobie pomyślałam, że jeżeli taki jest plan na nas,
że ma widzieć, to będzie widziała, a jeżeli nie, no to nie.
I pewnie też po prostu sobie z tym wszystkim poradzimy.
I nie ukrywam, że z tą myślą, z tej drogi krzyżowej
dużo łatwiej mi się przez to teraz kolejnych 10 lat idzie.
To rzeczywiście wspaniałe.
To jest właśnie to, że wszystko jest po coś,
że tam w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie.
Może teraz zwróćmy troszeczkę do jeszcze czasu
przed narodzeniem Sonii, kiedy już był Iwo na świecie.
Co było potem, kiedy dowiedzieliście się, że nie widzi?
Czy od razu szukaliście jakichś takich form pomocy,
typu tzw. tego wczesnego wspomagania czy w ogóle…
No bo właśnie też pytam o to,
dlatego że często się mówi, że takie osoby,
które czy jako dorosłe tracą wzrok,
czy osoby, których się okazuje, że dzieci są niewidome,
że jest trudno z dostępem do informacji,
takiej pierwszej, gdzie w ogóle szukać jakiegokolwiek wsparcia.
Czy wy też mieliście takie wrażenie,
że to jest w ogóle trudno się czegokolwiek dowiedzieć, czy jednak nie?
Bo wiem, że wy jesteście też tacy mocno komputerowo-internetowi,
tak że może to jest łatwiej dzięki temu.
Powiem ci, Olu, tak, że 13 lat temu to jeszcze też internet
jakby nie był aż tak popularny.
Pamiętam, że na temat tej jednostki chorobowej,
właściwie genetycznej, nie chorobowej,
czyli wrodzonej ślepoty Lebera w Wikipedii
było jedno zdanie te 13 lat temu.
I nic więcej nie można było znaleźć,
więc to jakby też troszeczkę inny czas.
Nie wiem, jak jest teraz, bo nie śledzę tego dokładnie,
natomiast na tamten moment, w momencie, kiedy rodzic dowiadywał się,
że jego dziecko nie widzi,
to powiedziałabym, że zostawał z tym sam
i na jego barkach spoczywała
całe pozyskanie informacji
i wytyczenie sobie drogi, co on będzie robił dalej.
Pamiętam, że moja mama kiedyś współpracowała
z taką panią psycholog, która marzyła o tym,
żeby pracować z niewidomymi.
I mojej mamie się to przypomniało, że ma namiar do tej babeczki,
ponieważ udało jej się pozyskać pracę w takiej poradni
dla osób niewidomych i słabowidzących, która funkcjonuje w Poznaniu.
No i moja mama wtedy skontaktowała się z tą panią Danusią.
No i pani Danusia po prostu zaprosiła nas do tej poradni
dla niewidomych i słabowidzących.
I tam uzyskałam jakby pierwszą informację,
jakie są rokowania.
Dowiedziałam się, że dziecko niewidome,
jeżeli jest w normie intelektualnej, to może funkcjonować
zupełnie właściwie na poziomie widzącego równolatka.
Tyle, że wymaga to ogromu pracy, pewnej też dyscypliny
i jakby otwierania przez rodziców świata dla tego dziecka.
I to była taka moja pierwsza styczność w ogóle z informacją na temat niewidzenia
i tego, w jaki sposób funkcjonować może dziecko niewidome.
Natomiast na temat wczesnego wspomagania rozwoju dziecka
dowiedziałam się dopiero, jak Iwo miał,
myślę, że trzy, chyba trzy lata albo cztery.
Kiedy się przeprowadziliśmy do Owińsk,
tutaj wiadomo, funkcjonuje ośrodek dla dzieci niewidomych
i słabowidzących w Owińskach.
I tam funkcjonuje przy tym ośrodku Wczesne Wspomaganie Rozwoju Dziecka.
I wtedy właśnie Iwo tam do tego Wczesnego Wspomagania trafił.
Natomiast faktycznie to, co powiedziałaś,
że gdybym miała cofnąć się w tamte lata,
to zostaliśmy właściwie z tą kwestią i z jej ogarnianiem sami
jakby nie byliśmy w żaden sposób zaopiekowani
czy nikt nie wskazał nam adresu, pod który powinniśmy się udać,
żeby coś się dowiedzieć.
No właśnie, bo to jest tak,
to już kiedyś tutaj w tej audycji mojej też jakoś wybrzmiało,
pamiętam, w jakimś kontekście,
że tak naprawdę pierwszymi takimi osobami czy instytucjami,
którzy o czymkolwiek informują,
to powinni być lekarze okuliści i szpitale okulistyczne,
bo tam właśnie są te pierwsze diagnozy.
Natomiast oni nie są kompletnie zainteresowani współpracą
z takimi miejscami, które jakoś służą wsparciem
właśnie osobom ze funkcją wzroku i ich rodzinom.
No bo tak naprawdę to właśnie taka informacja
najprościej byłoby, gdyby wyszła od takiego lekarza,
gdzie można się udać po jakąkolwiek pomoc,
bo skoro jest diagnoza, to fajnie by było,
żeby była już informacja o tym, gdzie można uzyskać wsparcie,
ale niestety tego nie ma.
Czyli tak naprawdę już o wczesnym wspomaganiu
to się dowiedzieliście, jak już Sonia była na świecie.
To teraz zapytam was o tą przeprowadzkę do Owińsk.
Czy to było rzeczywiście tak typowo podyktowane
właśnie tym, że tam jest ten ośrodek dla niewidomych
i żeby tam było bliżej jakiegoś wsparcia,
czy to było zupełnie niezwiązane albo częściowo tylko?
Nałożyły się na to dwie kwestie,
ponieważ w momencie, jak dowiedzieliśmy się,
że będziemy mieli trzecie dziecko,
to zaczęliśmy myśleć o zwiększeniu lokalu mieszkalnego.
No i po różnych dyskusjach doszliśmy do wniosku,
że kupimy dom.
Kupimy, a nie wybudujemy, ponieważ żadne z nas
nie czuło się na siłach, żeby tej budowy dopilnować,
zwłaszcza, że mieliśmy już Nilę i Iwo,
przy czym Iwo właśnie nie widział.
Ja byłam w ciąży, w związku z tym podjęliśmy decyzję,
że kupimy coś gotowego, być może do odnowienia.
No i wtedy pamiętam, że mój tata też się zaangażował
dosyć mocno w te poszukiwania
i gdzieś tam przeglądając różne oferty
natrafił na dom w Owińskach.
I w momencie, jak natrafił na ten dom w Owińskach,
to my tak pomyśleliśmy, że to pewnie jest jakiś dobry znak.
Wzięliśmy to za dobrą monetę,
no bo w Owińskach jest ośrodek dla dzieci niewidomych,
jest szkoła, która kształci, że będziemy mieli blisko dzieci i Iwo.
On będzie musiał korzystać z internatu,
będzie mógł chodzić zupełnie zwyczajnie do szkoły,
czyli zupełnie założyliśmy na początku,
że Iwo pójdzie do szkoły, do ośrodka.
I taka była nasza sytuacja,
ponieważ oczywiście przyjechaliśmy tu, ten dom nam się spodobał,
w związku z czym i dom był okej,
i w sumie lokalizacja była w porządku,
więc wydawało się nam,
że to wszystko się skleja w fajną jedną całość.
Czyli było połączenie jednego i drugiego.
Tak, ale, bo zawsze musi być jakieś ale,
dopiero jak zaczęliśmy funkcjonować
gdzieś tam też we Wczesnym Wspomaganiu Rozwoju Dziecka,
gdzie fajnie też Iwo zafunkcjonował,
pewnie i Sonia, bo Sonia bardzo szybciutko,
ona miała tam chyba trzy miesiące.
No to jakby bardzo byliśmy zadowoleni z tej pomocy,
którą Wczesne Wspomaganie oferowało.
Tam też dosyć mocno otworzyło nam oczy na pewne sprawy.
Natomiast też dało do myślenia,
jeżeli chodzi o funkcjonowanie jakby samego ośrodka
i tego ewentualnie, jak miałoby to funkcjonować dalej,
gdyby Iwo poszedł do szkoły.
Tak, bo poznaliście już ten ośrodek, powiedzmy, od podszewki.
Czyli przeprowadziliście się do Owinsk kiedy?
To było jeszcze przed narodzinami Sonii,
czy już, jak ona była malutka?
Sonia wchodziła się w listopadzie 2013,
a my jakoś w okolicach marca 2014 przeprowadziliśmy się,
bo wcześniej dom już był kupiony, ale trwał tutaj remont.
Więc jakby zafunkcjonowaliśmy tutaj, jak Sonia miała cztery miesiące.
O, to zaraz będzie dziesięć lat.
No tak, będzie ładnie.
I co było dalej, jeśli chodzi o edukację?
Czy było jakieś przedszkole?
Sonia i Iwo chodzili do jakiegoś przedszkola?
Czy było tylko wczesne wspomaganie, a później już był etap szkolny?
Dzieci chodziły do żłobka już.
No tak, żłobek jest przecież.
No, tutaj bardzo często jest tak, że jeżeli mama jest w domu,
to dziecko omija ten etap żłobka.
Natomiast nasze dzieci chodziły do żłobka
i był to żłobek publiczny, poznański.
Gdzie w sumie w swoich grupach
były jedynymi dziećmi z niepełnosprawnością.
Bo ja, można powiedzieć, że od początku stawialiśmy
na taki rozwój społeczny dzieci,
żeby one jednak funkcjonowały cały czas w grupie rówieśniczej.
I jakoś mimo tego, że te panie nie miały żadnego przygotowania typowego,
jak to czasem się mówi,
że wszędzie musi być tyflopedagog,
łącznie z nauką na basenie to też musi mieć ukończoną tyflopedagogikę,
to tutaj nie.
To były panie opiekunki po edukacji wczesnoszkolnej czy przedszkolnej,
które zajmowały się dziećmi w żłobku.
I tutaj po prostu dzieci bardzo dobrze funkcjonowały.
Mam poczucie, że też dużo szybciej nauczyły się samoobsługi,
korzystania z nocnika na przykład.
Czyli to odpieluchowanie dosyć szybko i sprawnie zaszło,
myślę, właśnie po części też dzięki żłobkowi.
Żłobek ogólnodostępny.
I potem jak…
I Wojsania szli tym samym trybem.
Jak skończyli żłobek, to zaczęli chodzić w owińskach
do przedszkola gminnego, zwykłego, masowego, publicznego.
Bez oddziałów integracyjnych.
Czy były jakieś trudności, opory?
Bo tak jak mówi, ta kadra nie miała żadnego przygotowania.
Ale czy nie mieli opory, żeby przyjąć dzieci niewidome?
Czy nie było żadnego problemu z tym?
W żłobku nie było problemu.
W przedszkolu nie przypominam sobie…
Wiadomo, że usłyszeliśmy taką informację,
że nie mają doświadczenia i nie mieli nigdy do czynienia.
Ale na etapie przedszkola w żadnym momencie nie odczuliśmy takiego,
nie wiem, może, żeby nas odwodzić od tej decyzji
albo żeby gdzieś tam nas wypychać do jakiegoś integracyjnego.
Nie, tutaj dyrekcja była bardzo przychylna.
Panie Przechowawczynie na poszczególnych grupach też.
Bardzo takie z sercem oddane panie Woźne.
Więc tutaj jakby całe przedszkole i mam wrażenie,
że cała ta społeczność przedszkolna
jakoś tak zaakceptowała najpierw Iwo, a potem Sonię.
Oni w grupach też bardzo dobrze zafunkcjonowali.
Przy czym oczywiście był zatrudniony w przedszkolu tyflopedagog na godzinę.
Tak, ale mam taką refleksję w kontekście tego, co mówiłaś o tym żłobku,
że często jest właśnie tak, jak ty mówisz,
że wszędzie musi być tyflopedagog itd.
A ja tak sobie myślę, że dawniej tego nie było.
To znaczy nie było takich wymogów.
I też mnóstwo osób niewidomych się uczyło w edukacji włączającej.
Ja na przykład też, co prawda dopiero w szkole średniej.
W przedszkolu chodziłam do przedszkola.
To też było przedszkola ogólnodostępna,
natomiast my byliśmy grupą całą dzieci niewidomych.
To była jedna grupa od pięciorga do siedmiorga w różnych latach.
Przez 3 lata chodziłam do tego przedszkola.
Byliśmy jedną grupą dzieci niewidomych w tym przedszkole ogólnodostępnym.
To była taka namiastka integracji.
Z tymi dziećmi gdzieś w szatni, na korytarzu się spotykaliśmy.
Czy na jakichś wspólnych uroczystościach przedszkolnych ewentualnie.
Natomiast potem do liceum chodziłam, do takiego zwykłego liceum.
Nie miałam żadnego nauczyciela wspomagającego.
Po prostu sobie sama radziłam przy wsparciu moich rodziców.
Moi nauczyciele też nie mieli żadnego przygotowania tyflopedologicznego.
Była tylko nauczycielka fizyki, która przez rok mnie uczyła.
Ona znała Braila, ale znała go tylko dlatego, że miała babcię niewidomą.
Czasem sobie myślę i przeszłam przez tą edukację całkiem dobrze.
Dużo znałam rzeczywości od kadry i od kolegów z klasy.
I wielu moich znajomych niewidomych, którzy się uczyli kilkanaście,
dwadzieścia, dwadzieścia parę lat temu w edukacji włączającej,
też mają takie doświadczenia.
A często mam wrażenie, że teraz, mimo to, że jest to,
że musi być tyflopedagog i tak dalej, to czasami jest gorzej.
Nawet ostatnio usłyszałam opowieść dziewczyny,
która poszła do edukacji włączającej
i z powrotem wróciła do ośrodka, już na etapie szkoły średniej.
I jak to ona sama powiedziała, że wróciła głównie ze względu na panią pedagog,
która została zatrudniona w tej szkole, w edukacji włączającej,
gdzie ona była,
która była kompletnie niekompetentna i w ogóle nie spełniała swojej roli.
Chcę tylko powiedzieć, że to jest takie smutne,
że wtedy, kiedy nie było takich różnych wymogów,
to ludzie sobie lepiej radzili.
Czasami lepiej to funkcjonowało niż teraz,
kiedy jest tak wszystko ustalone, sformalizowane,
że ma być tyflopedagog.
A czasami to wychodzi dużo gorzej niż wtedy,
kiedy była kadra bez przygotowania, ale wszystko fajnie funkcjonowało.
Mam wrażenie, że mamy takie czasy, że nie stawia się w tej chwili,
że kontakty międzyludzkie, wzajemna życzliwość,
że to gdzieś odchodzi do lamusa,
a priorytetem stają się wypełnione tabelki, harmonogramy, grafiki,
podstawy dyplomów, świadectw.
Nieważne, czy ktoś ma powołanie i się sprawdza w danym zawodzie,
ważne, że ma dany papier na daną profesję
i to jest najistotniejsze.
Natomiast z doświadczenia to wiemy,
że najważniejsze jest to, jakich ludzi spotka się na swojej drodze
i na ile oni okażą życzliwość i gdzieś tam zaangażują się w sprawę,
która dotyczy akurat w naszym wypadku naszych dzieci.
A nie do końca właśnie te przepisy, te papiery,
bo bardzo często właśnie osoby,
które nie do końca gdzieś tam mają to merytoryczne przygotowanie,
okazują się dużo lepszymi tyflopedagogami,
takimi z powołania po prostu,
aniżeli ci, którzy faktycznie gdzieś tymi tyflopedagogami są.
No właśnie, też mam takie doświadczenie,
że dwie moje najlepsze wychowawczynie z internatów,
które miałam ze środka,
które nie miały przygotowania tyflopedagogicznego,
ale były świetnymi wychowawczyniami,
później zostały odsunięte od wychowawstwa,
kiedy nastał czas, że trzeba już było mieć tyflo,
a one już były w wieku, że powiedziały, że już nie będą uszły na studia,
bo już po prostu nie mają na to siły i zdrowia
i zostały niestety odsunięte od wychowawstwa.
To były naprawdę świetne wychowawczynie z powołaniem, z sercem.
Tak że to jest takie właśnie przykre.
I co zdecydowało teraz,
bo już powolutku będziemy zmierzać do etapu szkolnego,
co zdecydowało…
Już troszeczkę powiedzieliście o tym,
że mieliście już tam takie obserwacje tej szkoły w Owińskach,
ale co zdecydowało ostatecznie, że podjęliście decyzję,
że będzie edukacja włączająca, a nie ośrodek?
Chociaż ośrodek macie, tak mówiąc kolokwialnie, pod nosem.
Powiem tak, że ja byłam pod dosyć dużym wpływem w pewnym momencie,
znaczy pozytywnym wpływem,
pani tyflopedagog, która pracowała z IWO w przedszkolu.
Tu mogę podać jej nazwisko, to jest pani Alina Talugder,
która jest jednocześnie instruktorem orientacji przestrzennej.
I ona przez wiele lat również pracowała z niewidowymi,
była kiedyś również pracownikiem ośrodka.
I ona tak na przestrzeni,
powołując się na swoje doświadczenie, powiedziała mi kiedyś coś takiego,
że jakiejś matematyki, polskiego, angielskiego dziecko
na pewnym etapie zawsze się nauczy.
I nie do końca ważne jest to, na którym etapie.
Czy to będzie już na etapie pierwszej, klasy, trzeciej czy czwartej.
Natomiast kontakty społeczne, które nie zawiąże
i nie nauczy się funkcjonować tak społecznie w pierwszej, klasie, drugiej,
to potem na etapie szóstej, siódmej już tego nie nadrobi.
I powiem szczerze, że wtedy wzięłam to tak bardzo do serca.
I dlatego taką główną przesłanką, która nami kierowała,
to było to, żeby dzieci, IWO, później Sonia,
jak najlepiej zafunkcjonowały społecznie
i nauczyły się nawiązywać relacje,
nauczyły się, jak to jest być w koleżeństwie, w przyjaźni,
jak to jest mieć dużą grupę znajomych,
żeby wiedzieć, że dzieci bywają różne
i że po prostu to niewidzenie jest jedną z cech,
a niekoniecznie musi je wstawiać w ramę i wykluczać
i zamykać tylko w jednej grupie,
która w tym względzie akurat jest do siebie podobna.
I to była taka główna przesłanka,
że ten rachunek społeczny był takim priorytetem, bym powiedziała.
I to, że raczej przebywanie w takiej grupie dzieci widzących
bardziej przedstawia sytuację po tym, jak funkcjonuje się w społeczeństwie,
że jest jedna osoba niewidoma na setki widzących.
I to tak trochę też w klasie.
Jest jeden niewidomy IWO i 23 dzieci widzących.
I to uważam bardziej przedstawia to, w jaki sposób kształtuje się społeczeństwo.
Tak, i to chyba rzeczywiście jest tak,
że im wcześniej się wyjdzie do tego społeczeństwa, tym lepiej.
Ja co prawda dopiero wyszłam, byłem w szkole średniej,
ale mam takie porównanie z moją przyjaciółką,
która została w ośrodku do matury.
I potem poszła na studia, bo studiów nie ma osobno dla niewidomych.
Czyli to, co mówi, że na studiach miało koło kilkudziesięciu osób na roku
i ona jedna niewidoma.
I ona potem mi powiedziała, że w sumie dobrze zrobiłam,
że poszłam do liceum, że nie zostałam jednak w ośrodku.
A jeszcze ona ma taki charakter, że jest raczej taka zamknięta.
To znaczy, na pewno jest bardziej introwertyczna niż ja.
I ona powiedziała, że jej było strasznie trudno już na tych studiach
wejść w te relacje społeczne.
Mimo to, że nie było jej trudno ani naukowo, ani rehabilitacyjnie,
bo jest świetnie zrehabilitowana, bardzo sprawna manualnie,
ale trudno jej było właśnie tak społecznie.
I tu się potwierdza to, co powiedziała wtedy mi pani Alina,
że edukacyjnie na każdym etapie można zafunkcjonować dobrze,
natomiast te społeczne relacje, że w pewnym momencie człowiek się zamyka.
Czasem nawet wręcz mam wrażenie, że się boi wyjść do ludzi
w momencie, kiedy nie jest przyzwyczajony do tego od małego.
Właśnie. Chociaż z tą edukacją to też…
Jeżeli jest tak, że zadbają i rodzice, i trafią na dobre wsparcie,
to właśnie jest to ważne.
Bo czasami też niestety te braki edukacyjne,
ja mam wrażenie, że też bywają trudne do nadrobienia.
Bo z kolei też znam takie przykłady,
że dziecko niewidomo było gdzieś w edukacji włączającej
i nagle potem trafiało do gimnazjum, jeszcze jak były gimnazja, do ośrodka
i się okazywało, że nie umie czytać,
bo nie nauczyło się brajla, bo po prostu nikt go nie nauczył,
a zwykłym drugim już nie było w stanie czytać, bo na tyle nie widziało.
Albo przychodziła dziewczyna do liceum, do ośrodka po szkole zwykłej
i miała straszne braki takie rehabilitacyjne,
że nie potrafiła się ubrać sama.
Ale to już zależy od wsparcia i rodziców, i ewentualnie szkoły.
Mam takie wrażenie właśnie i poczucie,
że też musi być cały czas współpraca między rodzicem a szkołą.
Bo pamiętam, że nieraz nauczyciele w szkole mieli takie zapędy,
żeby np. Iwo jakąś część materiału zdawał tylko ustnie przykładowo.
I ja zawsze pilnowałam, że jeżeli klasa pisze kartkówkę,
to żeby on ją pisał w brajlu.
Jeżeli klasa pisze wypracowanie, to żeby on je pisał.
Jeżeli jest test, to żeby on go pisał, a nie zdawał ustnie.
I bardzo na wszystkich tych spotkaniach dotyczących IPT-u
czy wielospecjalistycznej oceny funkcjonowania ucznia,
którą też co jakiś czas trzeba przeprowadzić w szkole
i rodzic może uczestniczyć w takim spotkaniu,
to zawsze i za każdym razem podkreślałam,
że ja bardzo proszę, żeby moje dziecko nie było traktowane ulgowo
i żeby podchodziło do wszystkich zadań razem z resztą klasy.
I myślę, że to jest jakby ważne,
żeby rodzic po prostu przede wszystkim wymagał od dziecka
i oczekiwał tego, żeby nauczyciele również wymagali.
Bo w momencie, kiedy mamy postawę rodzica,
a z takimi też się spotykam,
i to dotyczy nie tylko dzieci z niepełnosprawnościami,
ale część rodziców sprawnych dzieci również ma takie oczekiwanie,
żeby w pewnym sensie dziecko jego było potraktowane po macoszemu
i najlepiej, żeby mało łatwo.
No i wtedy to jakby nie jest dobre,
bo to w pewnym momencie mieści się po prostu na tym dziecku.
Mimo całej miłości, którą mam do moich dzieci,
to wymagam od nich również
i uważam, że inni również powinni na etapie szkoły od nich wymagać,
a dzieci po prostu powinny się w pewnym sensie
tym wymagom podporządkowywać.
Tak, to jest super podejście,
bo nie takie, że właśnie rozpieszcze dziecko,
ale to jest naprawdę dobre, że masz takie podejście,
bo generalnie chyba jest tak, że rodzice dzieci z niepełnosprawnością
mają takie tendencje do…
To nawet jest jakoś tam psychologicznie uwarunkowane,
że na zasadzie takiego trochę wynagrodzenia temu dziecku,
że ono, powiedzmy, ma gorzej, tak mówiąc.
Albo nie ma, że ma trudniej, to ja mu teraz wynagrodzę,
w sensie, że będę go wyręczał,
czy będę oczekiwał, że nauczyciele będą go jakoś lepiej…
To znaczy ulgowo traktowali, a to tak nie działa niestety.
Ale obie Olu wiemy, że to się potem mści,
bo miałyśmy kontakt z różnymi kursami na samodzielność
i że bardzo różnie potem te osoby, które były całe życie wyręczane,
bardzo trudno jest im później zafunkcjonować.
Tak, tak, no niestety.
Tak że nie, nie, właśnie dobrze, że…
Ale to tak zapytam cię przy okazji,
to trochę mam dygresję, czy zawsze miałaś takie podejście,
czy musiałaś się tak jakby nauczyć i wyrobić to w sobie,
czy to takie naturalne jest u ciebie, że po prostu tak, a nie właśnie…
No to ja powiem, że zdecydowanie Marta miała od razu takie podejście,
natomiast u mnie to troszeczkę przebiegało fazami,
ponieważ taki, nie wiem, kaptur zakładałem,
czy jak to powiedzieć…
Był mały, zdarzał się książką.
Starałem się jakby chronić w ten sposób.
Natomiast tutaj Marta ma bardzo silną osobowość
i poprowadziła mi właściwie,
oraz miałem też możliwość zobaczenia funkcjonowania osób właśnie niewidomych
w takim jakby starszym wieku,
zobaczyć to na własne oczy właśnie, jak powiedzmy, jako wolontariusz.
I to też mi w jakimś stopniu otworzyło oczy
i myślę, że mnie zmieniło,
bo dzisiaj to wygląda całkiem inaczej.
Ja po prostu uczestniczę w życiu tutaj z naszymi dziećmi,
jeżdżę na przykład, nie wiem, uprawiam z Iwo blind football,
czyli piłkę nożną dla niewidomych.
Jestem tam wolontariuszem, pomocnikiem trenera.
Gramy też w tenizorstwa wego dźwiękowego.
Pozwalam po prostu, umożliwiam mu to,
co jest dostępne i jak Iwo chce, czy Sonia,
to wszystko staramy się tak się organizować,
żeby mogły z tego korzystać.
Wiadomo, że tu jest to jakby czas też potrzebny,
natomiast mamy taką możliwość,
że możemy się logistycznie tak dograć, żeby te rzeczy się działy
z korzyścią dla wszystkich.
To potwierdzę, tak jak Wojtek mówi, ja to miałam zawsze,
bo ja jestem człowiekiem, który bardzo dużo wymaga od siebie,
czasem za dużo,
ale bardzo jest mi trudno to gdzieś tam wypośrodkować,
co jest w tym za dużo, ale faktycznie wymagam od siebie,
w związku z czym od zawsze miałam podejście,
że od dzieci też trzeba wymagać.
I wymaganie i uczenie pewnych norm, na przykład zachowań,
pozwalanie na pewne rzeczy, a na inne nie,
stawianie granic, to po prostu to jest okazywanie miłości,
a nie poważanie.
Wiem, że brzmię tu dosyć jak taki zły policjant
i w sumie szczerze, że u nas w małżeństwie trochę tak jest,
że to ja jestem bardziej tym złym policjantem,
a Wojtek jest tym dobrym,
ale myślę, że jakby ten podział ról wychodzi wszystkim na dobrze
w dalszej perspektywie.
Czyli u was jest taki układ sił, jak był u mnie,
w sensie u moich rodziców,
bo u mnie też mama tak bardziej dorastała ze mną
i bardziej właśnie pozwalała mi na samodzielność
i gdzieś tam bardziej wymagała,
a tata to zawsze byłam jego małą córeczką
i on na chętnie nawet jak już byłam dorosła,
to wymyścili łóżko, studził herbatę i w ogóle robił ze mnie wszystko.
To, że ja tak szybko przyszłam do działania,
bo o to też pytałaś, czy musiałam się nauczyć pewnych rzeczy,
czy miałam to od początku.
Myślę, że tu jakby skumulowały się różne cechy mojej osobowości,
czyli to właśnie, że jestem takim człowiekiem czynu,
że dużo od siebie wymagam, że nie jestem lękową osobą.
W zasadzie nie mam lęków jakichś takich, nic mnie nie przeraża.
Raczej mam takie podejście, że zawsze wszystko się uda
i że skręka jest zawsze do połowy pełna
i nigdy nie mam takiego myślenia, że się nie uda coś.
Myślę, że to, że moje dzieciaki i nasze dzieciaki są takie odważne,
też nie lękliwe, nie mają w sobie takiego strachu w ogóle
przed życiem i próbowaniem różnych rzeczy,
to właśnie kiedyś ktoś mi powiedział,
że to wynika z tego, że ja mam taką postawę nielękową.
W związku z tym one nie mają szansy przejąć tego lęku,
skoro go nie ma po prostu.
To jest bardzo fajne. Mają szczęście.
To jak było ze szkołą?
Czy mieliście wybór, do jakiej szkoły wysłać wasze dzieci?
Zdecydowane, że edukacja włączająca, nie ośrodek.
Ale czy mieliście wybór tej szkoły?
Czy po prostu jest tak, że w Owińskach jest tylko jedna szkoła podstawowa
i do tej szkoły wysłaliście wasze dzieci?
Czy był jakiś wybór?
Czy myśleliście o szkole integracyjnej czy nie?
Czy chodziło o to, żeby było jak najbliżej domu?
Generalnie wybór był, żeby dziecko posłać do każdej szkoły.
Natomiast co nie ukrywać, w Owińskach nasze dzieci, jak poszły, to poszły.
To jest również nikami swoimi, które miały skrzyp szkoła.
To też ma znaczenie, bo bardzo nam zależy na tym,
żeby one się w środowisku rozwijały.
Tutaj faktycznie to, co Wojtek mówi,
że część tych grup przedszkolnych,
najpierw w przypadku Iwa, potem w przypadku Soni,
to z automatu przechodziła do szkoły po prostu w Owińskach.
Wychodziliśmy z założenia, że łatwiej będzie dzieciom
zafunkcjonować w szkole, gdzie mają już jakiś punkt odniesienia
i kogoś znają, aniżeli pójdą do szkoły,
gdzie będą zupełnie anonimowe od początku.
Więc w sumie wybór był tylko między tym, czy pójdą…
W przypadku Iwo, bo w przypadku Soni to właściwie ośrodka nie rozpatrywaliśmy,
ale na etapie tego, jak Iwo szedł do pierwszej klasy,
to wchodził w grę tylko ośrodek lub szkoła w Owińsku,
która jest jedna tylko.
I głównym tym argumentem jednak było to środowisko rówieśnicze,
które gdzieś tam częściowo przechodziło z przedszkoły.
I jak było z przyjęciem ze strony szkoły?
Bo ja wiem, że prawnie jest tak, że szkoła ma obowiązek,
bo każda szkoła rejonowa ma obowiązek wstrzyjąć dziecko,
które mieszka na jego terenie.
Czy były jakieś opory albo jakieś może ukryte opory?
Czy nie? Czy w ogóle bezproblemowo się to odbyło?
Wprost oczywiście nikt nam nie powiedział,
że to jest problem dla szkoły.
Natomiast wydostaliśmy faktycznie po tym…
Bo tu pytałaś, czy rozpatrywaliśmy inną szkołę.
Wiedzieliśmy, że każda inna szkoła może nam odmówić,
chociażby ze względu na to, że to nie jest rejon,
natomiast Owińska nie mogły nam odmówić, szkoła podstawowa,
ponieważ tu mieszkamy i to jest rejon dzieciaków.
Natomiast pamiętam, że jak Iwo złożyliśmy papiery do szkoły,
to dostaliśmy dwa listy.
Gdzieś nawet te listy jeszcze mam od dyrekcji,
które potem się dowiedziałam innymi kanałami,
były gdzieś tam prawdopodobnie przez naciski gminy też podyktowane,
żebyśmy się jeszcze może zastanowili,
czy na pewno chcemy dać Iwo do szkoły masowej,
skoro tak blisko, w zasadzie po drugiej stronie ulicy mamy ośrodek.
Przyszły dwa takie pisma.
One nie były nagabujące, były w takim tonie merytoryczno wspierającym,
bym powiedziała, że oni chcą dla nas jak najlepiej
i dlatego, żebyśmy się jeszcze zastanowili.
Natomiast my mieliśmy już to, myślę, że ze 100 razy przegadane,
więc po prostu ustosunkowaliśmy się do pisma,
że jednak podtrzymujemy naszą decyzję.
Więc myślę, że opór ze strony może nawet nie tyle szkoły,
tylko gdzieś tam zarządu w gminie, jakichś wyższych instancji,
jakoś to tak im chyba nie przystawało po prostu do schematu.
No tak, jeszcze ośrodek blisko, no to dlaczego akurat…
Tak, bo to takie ciekawe.
Z ich punktu widzenia ciekawe,
że ludzie gdzieś tam z całej Polski przywożą dzieci do tego ośrodka,
a wy tutaj macie ośrodek pod bokiem.
Jeszcze Olu doszła do tego taka kwestia,
że my robiliśmy oczywiście rozeznanie, jak będzie wyglądała na przykład klasa,
ile będzie dzieci i jakie, gdyby Iwo poszedł do ośrodka.
Natomiast na tamten moment, gdy on szedł do pierwszej klasy,
okazało się, że w klasie byłoby pięcioro dzieci,
natomiast tylko Iwo byłby dzieckiem niewidomem.
Że byłyby tam dzieci słabowidzące, no bo schorzenie wzroku musi być,
natomiast generalnie byłyby tam sprzężenia,
raczej kwestie jakichś zaburzeń społecznych,
niedostosowania społecznego.
I mi jakby, mimo że mam wrażenie, że mam dosyć szeroki horyzont,
to nie do końca gdzieś tam zgrywało się,
w jaki sposób taka lekcja miałaby się toczyć,
skoro każdy z tych pięciorga dzieci będzie miało inne potrzeby edukacyjne.
I to też, myślę, że w momencie, gdybym miała taką informację,
że na pięciora mamy troje niewidomych,
to może nawet byśmy gdzieś tam to rozpatrywali bardziej,
że ten ośrodek, natomiast tutaj jakby nie za bardzo
gdzieś tam mój umysł to ogarniał,
w jaki sposób ta lekcja miałaby wyglądać.
No tak, to jest zrozumiałe.
Teraz na przykład moi znajomi też mieli taką sytuację,
że nie dali syna właśnie do przedszkola, do ośrodka, tylko gdzie indziej,
bo się okazało, że w ośrodku akurat jest tak,
że wszystkie dzieci, które byłyby w tej grupie rówieśni,
czyli tego ich syna, to mają jeszcze jakieś sprzężenia inne
i głównie też niepełnosprawność intelektualną,
kiedy on jest w normie intelektualnej,
że po prostu oni stwierdzili, że gdyby tam poszedł,
to troszkę by się mógł nawet, tak przyczynkowo mówiąc,
cofnąć w rozwoju trochę, bo nie szedłby do przodu z tymi dziećmi,
tylko dlatego też właśnie tak zdecydowali.
Tak że tak, to jest też zrozumiałe.
Ja mam jeszcze taką refleksję właściwie,
że to trzeba tak bardzo wieloaspektowo rozpatrywać,
jakby w zasadzie każdy przypadek zupełnie indywidualnie,
ponieważ też nie chciałabym, żeby to miała taki,
jakby ta rozmowa nasza miała taki wydźwięk,
że na przykład szkoła masowa jest jedyną i słuszną opcją
dla dziecka niewidomego, ze względu na to,
że każde dziecko, w ogóle każde dziecko,
tak samo jak dziecko niewidome każde,
ma zupełnie inny charakter, mocne strony, słabe strony
i mam takie poczucie też, że nie każde dziecko
na przykład zafunkcjonuje dobrze w szkole masowej.
Natomiast dlatego trzeba rozpatrywać,
jakby też pod kątem tego najlepiej każdy rodzic zna swoje dziecko
i rozpatrywać, czy ono faktycznie sobie poradzi
i czy dźwignie jakby tą kwestię.
Akurat my mamy taką sytuację, że nasze dzieci
są te akurat, które nie widzą bardzo takie przebojowe
i nie dadzą sobie w kaszę dmuchać, jak ja to mówię.
Natomiast też należy liczyć się z tym,
że jeżeli dziecko jest bardziej zamknięte w sobie,
bardziej wycofane, bardziej lękliwe chociażby,
to może na przykład w szkole masowej
wcale dobrze nie zafunkcjonować.
Więc to bardzo indywidualnie trzeba rozpatrywać.
Dokładnie to samo mówiła tydzień temu pani Beata,
że ona też nie uważa, że ośrodek jest jedyną słuszną drogą,
tylko że trzeba to wieloaspektowo brać.
Na pewno nie są to łatwe decyzje.
Na pewno, ale jak już podjęta została decyzja
i zaczęła się szkoła, jak to było na początku?
Czy od razu były ustalenia,
że Iwo będzie nauczyciela wspomagającego?
Jak to wyglądały te początki w ogóle?
Pamiętam, że jak już został przyjęty do szkoły
i było wiadomo, że na pewno będzie uczniem szkoły podstawowej w Wofińskach,
to gdzieś na etapie maja, czerwca
zaczęto poszukiwać nauczyciela wspomagającego.
I gdzieś na etapie sierpnia,
na pewno było to przed rozpoczęciem roku szkolnego,
ja spotkałam się z dyrekcją, wychowawcą
oraz tym nauczycielem wspomagającym, który został zatrudniony,
żeby wspomagać nauczyciela prowadzącego głównego.
I na tamtym etapie Iwo zostało przyznane 20 godzin
takiego nauczyciela wspomagającego.
W związku z tym on rozpoczynając 1 września pierwszą klasę,
mieliśmy tą świadomość, że 20 godzin w tygodniu
jest przeznaczone na przygotowanie materiału i wspomaganie Iwo w szkole.
Czyli to niekoniecznie musiało być tak,
że ten nauczyciel był na wszystkich lekcjach,
tylko te godziny mogły być też wykorzystywane poza lekcjami,
na przykład na jakieś dostosowanie materiałów.
Często rodzice też nie rozumieją do końca tego przepisu,
więc może ja to przybliżę, że to jest nauczyciel,
który nazywany jest nauczycielem wspomagającym,
to tak naprawdę nazywa się nauczyciel współorganizujący kształcenie.
Rozumieć to należy w ten sposób,
że nauczyciel nie jest przypisany do danego dziecka,
tylko jest przypisany do nauczycieli,
którzy w klasach 1-3 do nauczyciela,
który prowadzi całą edukację wczesnoszkolną,
czyli ten nauczyciel wspomaga, dostosowuje materiały,
doradza, w jaki sposób ten temat mógłby być przybliżony
uczniowi z niepełnosprawnością wzroku,
a nie jest to tak, że ten nauczyciel jest przypisany do ucznia
i przez to 20 godzin chodzi za tym uczniem krok w krok.
Więc to może być tak, w zależności od tego,
jaki jest poziom funkcjonowania ucznia,
że może być tak, że uczeń ma przyznane 20 godzin,
z których w ogóle nauczyciel w klasie z nim nie siedzi,
bo uczeń jest samodzielny, tylko w tym czasie
dostosowuje metody i formy pracy,
czyli np. przygotowuje testy w brajlu,
albo sprawdza pracę ucznia,
albo przygotowuje jakąś tam, nie wiem, pytankę, powiedzmy.
Więc te godziny, które są przyznawane,
to one są przyznawane bardziej na przystosowanie metod i form pracy,
żeby dziecko mogło dany materiał przyswoić,
a nie są to godziny, które są przypisane do tego,
żeby taki nauczyciel pilnował ucznia cały czas.
Myślę, że to dobrze, bo często się właśnie tak traktuje
i niektórzy tak by chcieli, może rodzice,
żeby taki nauczyciel był cały czas z tym dzieckiem
albo żeby robił z nimi notatki, to mnie to przeraża.
Jak ja już ostatnio nawet usłyszałam,
że na studiach jak z jakiegoś studenta niewidomego asystent robi notatki,
to mi już ręce opadły trochę, bo sobie myślę, no przecież to…
To jakby też pokazuje, często jest tak, że na przykład jeszcze jakiś w klasie,
normalnie w edukacji włączającej, czyli w zwykłej szkole
na przykład jest dwoje uczniów takich w klasie
i wtedy nie jest tak, że mamy zatrudnionych dwóch takich nauczycieli
współorganizujących kształcenie.
Zazwyczaj jest tak, że jest zatrudniony jeden taki nauczyciel,
który ma przeznaczone na przykład 12 godzin dla jednego ucznia
i 8 dla drugiego.
I to przecież on nie jest w stanie się rozdwoić,
żeby w jednym czasie chodzić za jednym i za drugim uczniem,
czy też robić za jednego i za drugie notatki.
Więc przepis rozumie to w ten sposób.
Ja odbyłam bardzo wiele spotkań w gminie i z wójtem
i też jakby te godziny dla nauczyciela wspomagającego,
dlatego to jest, nie ukrywam, ciągła walka z roku na rok,
ale przepisy rozumieją to w ten sposób,
że nauczyciel nie jest przepisany do ucznia.
I stąd jakby wynikają często różne problemy
i takie rozterki rodziców, dlaczego te godziny zostały obcięte
albo dlaczego nie ma ich aż tyle.
Ponieważ my na przykład, Sonia ma zdecydowanie mniejszy wymiar godzin
niż miał Iwo na etapie edukacji wczesnoszkolnej 1-3.
Umotywowano mi to tą kwestią, że po pierwsze szkoła jest już
lepiej przygotowana do kształcenia ucznia z niepełnosprawnością wzroku
niż była jeszcze 6 lat temu, kiedy przyszedł do nich Iwo,
że nauczyciele już poznali część metod i form pracy,
które sprawdzają się ucznia z niepełnosprawnością wzroku,
a jak Iwo przyszedł do szkoły, to nie wiedzieli, w jaki sposób to wygląda.
Trzecia rzecz, że mają już część materiałów,
które były przygotowane dla Iwo, w związku z tym nie ma potrzeby,
żeby tyle czasu było przeznaczone dla Soni, skoro te materiały już są.
W związku z tym to udowadnia, że faktycznie to myślenie jest raczej takie,
że to jest dla nauczycieli pomoc aniżeli dla dziecka.
Tak bym tu leciała.
I czy jest tak, że to musi być nauczyciel, tak nazwijmy to, kierunkowy?
To znaczy, że jeżeli jest dziecko niewidome, to to musi być tyfle pedagog,
jeżeli jest w niepełnosprawności intelektualnej,
to musi być oligofrenopedagog i tak dalej?
Tak, musi mieć skończoną, konkretną specjalizację
związaną z konkretną niepełnosprawnością,
czyli w przypadku schorzeń wzrokowych dysfunkcji wzroku to jest tyfle pedagog.
Jeżeli chodzi o służb surdo-pedagog,
jakieś tam kwestie intelektualne też to oligofrenopediagog,
że jakby musi być to ukierunkowane.
Rozumiem, że wasze dzieci są jedynymi dziećmi
z niepełnosprawnością wzroków w tej szkole, tak?
Cały czas?
Tak.
Nikt się nie odważy.
Ale może też dlatego, że mała miejscowość, nie?
I jednak może nie ma po prostu mogliby z okolicznych.
Tak, poważnie, są jedynymi dziećmi z niepełnosprawnością wzrokową.
Czym się ten nauczyciel wspomagający zajmował, zajmuje?
Ale chodzi mi też o to w tym pytaniu, co zostaje dla was?
Co dla was jako rodziców, poza tym, co już troszkę powiedzieliście,
czyli dowożeniem na jakieś zajęcia dodatkowe,
organizowaniem dodatkowych aktywności,
to co z takich rzeczy typowo szkolnych jeszcze dla was zostaje?
Ja nie ukrywam, że mimo, że Iwo jest bardzo samodzielnym dzieckiem,
sam robi notatki, gdzieś tam sobie się też przygotowuje,
to do sprawdzianów ja się z nim uczę.
Znaczy uczę.
Polega to właściwie na tym, że mamy podręczniki brailowskie.
Mamy też podręczniki czarnodrukowe.
W związku z tym sama wiesz,
że podręczniki brailowskie zajmują ogromną…
Znaczy są ogromne i jakby gabarytowo
i zawierają też, ma się wrażenie, że więcej treści,
mimo że to jest ta sama treść,
ale mieści się ona w większej ilości tomów.
Więc robimy to w ten sposób, że Iwo uczy się z lekcji na lekcję,
natomiast do sprawdzianów ja mu czytam w czarnodruku
i oglądamy różne ryciny w brailu.
Najważniejsze informacje on czyta,
bo ja jednak jestem zwolenniczką tego,
żeby dziecko jak najwięcej czytało, nie tylko słuchało.
Ponieważ to takie mam przeświadczenie,
że jednak brak styczności ze słowem pisanym
prowadzi w pewnym sensie do takiego analfabetyzmu wtórnego.
Jestem zwolenniczką tego,
żeby dziecko miało jak największy kontakt z brailą,
czyli ze słowem pisanym.
Więc sytuacja jest taka, że ja Iwo przepytuję,
czytam mu to w czarnodruku,
natomiast wcześniej, zanim przeczytam mu to w czarnodruku,
to on czyta podręczniki w brailu.
To bardzo dobrze, bo ja też taką zwolenniczką braila uważam,
że bez tego to ani rusz.
Wiem, że twój brail jest ukochany po prostu.
No tak, właśnie.
Nie zapytałam jeszcze o jedną ważną rzecz,
jeżeli chodzi o te początki.
No bo osoby, które nie chcą to porównywać,
czy ośrodek, czy edukacja włączająca,
ale chodzi o to, że dzieci, które są od początku w edukacji włączającej,
czyli od początku szkoły podstawowej,
też powinny mieć oprócz tych przedmiotów typowo szkolnych
te zajęcia, które przygotowują do samodzielności,
ale też edukacyjnie, czyli typu nauka pisma braila,
nauka orientacji przestrzennej, nauka tzw. czynności dnia.
Czy wasze dzieci to miały, czy to ten nauczyciel wspomagający
załatwiał to, czy to jeszcze były jakieś inne, dodatkowe zajęcia
z innymi specjalistami np. ze środka?
Tutaj jest to dziecko z niepełnosprawnością.
Przysługują oprócz przyznanych godzin dla nauczyciela wspomagającego
dwie godziny tygodniowo zajęć rewalidacyjnych.
To są zajęcia, które są poza planem lekcyjnym,
czyli oprócz planu lekcji dziecko ma te dwie godziny.
I w tym czasie zazwyczaj nauczyciel wspomagający
prowadzi z dzieckiem właśnie np. dodatkowe zajęcia z braila,
z uwrażliwiania palusków, np. jeżeli z tym brailem jest kłopot,
jakieś ćwiczenia dotyczące motoryki małej,
które mają też prowadzić do tego,
żeby dziecko coraz sprawniej pisało np. na maszynie brailowskiej.
My mieliśmy dosyć duży problem, jeżeli chodzi o orientację przestrzenną,
ponieważ osoba, która była zatrudniona jako nauczyciel wspomagający,
była tyflopedagogiem, ale nie była specjalistą orientacji przestrzennej.
W związku z tym Iwo miał tę orientację przestrzenną po prostu dodatkowo,
ponieważ właśnie u nas w miejscowości mieszka pani Alinata Lugdar,
która na tamten moment podjęła się tego,
że tę orientację przestrzenną będzie z nim prowadziła.
Więc Iwo orientację przestrzenną miał poza szkołą.
Natomiast w szkole były to zajęcia głównie dotyczące braila,
takiej koordynacji ciała, czyli motoryki dużej,
żeby jakaś była większa płynność ruchu.
Natomiast jeżeli chodzi np. o czynności dnia,
o których wspomniałaś, to takich zajęć na terenie szkoły nie było nigdy.
Więc jakby te czynności dnia, czyli jakieś wiązanie sznurówek,
robienie kanapek, to to już odbywa się po prostu w domu.
I też jestem zwojenniczką, żeby jak najwięcej dzieciom pozwalać i pokazywać.
W przypadku Iwo on w ogóle jest też takim dzieckiem sprawczym
i to on z pewnymi kwestiami do nas przychodzi na zasadzie,
a mamo chciałbym się nauczyć wiązać tam na jakimś etapie buty.
Mamo, a chciałbym nauczyć się ścielić łóżko.
Mamo, a chciałbym się już sam kąpać.
Więc dużo jakby takich kwestii samoobsługowych wynikało z tego,
że Iwo czuł już taką potrzebę, żeby pewne rzeczy zrobić.
Więc faktycznie na ten moment, jak ma w tej chwili 12 lat,
no to taki jest samoobsługowy, nie?
Ja bym powiedział więcej, bo tak samoobsługowałbym i tak to zrobię ci kawę,
tak to obleci w kamerze.
I to są takie rzeczy, gdzie…
No natomiast to tutaj jakby to, co pytałaś, co dla nas zostaje,
no to faktycznie te takie czynności dnia, czynności samoobsługowe,
no to to już jest kwestia domu i rodziny tutaj,
szkoła w żaden sposób, to pewnie jest inne niż w ośrodku,
bo przypuszczam, że w ośrodku dzieci tego typu zajęcia mają.
Tutaj cały ciężar, że tak powiem,
tematu leży na rodzinie.
No dwie godziny w tygodniu to trochę słabo,
muszę powiedzieć, tych zajęć rewalidacyjnych.
Bo to znaczy, ja wiem, że jest mnóstwo innych też zajęć,
ale dwie godziny tygodniowe to trochę mało jest.
No ale…
Ale to jest po prostu przepis taki odgórny
i to jest tak, że każde dziecko z orzeczeniem
ma dwie godziny zajęć rewalidacyjnych.
No ale nie ma się tu coś ukrywać, co…
Znaczy, no, Marta ma też dużą wiedzę w tym zakresie,
więc też tutaj pomaga naszym dzieciom, no.
Tak, no Marta już teraz jest…
Właśnie, bo ja muszę to powiedzieć państwu, w sensie słuchaczom,
że Marta jest tyflopedagogiem
i już w tej chwili jest też instruktorką orientacji przestrzennej
po toponie, o którym sobie rozmawialiśmy na początku,
czyli po kursie dla nowych instruktorów,
także już jest instruktorem praktykującym,
także teraz to już naprawdę jest taka mama.
Tak, ale moje własnych dzieci nie uczą.
Tak, tak, to ja to znam.
Moja siostra też mnie nigdy nie uczyła orientacji.
I myślę, że jest zdrowe.
Prawda.
Tak, także…
To jeszcze powiedzcie, jak było z dostępnością podręczników?
Jak było i jak jest? I różnych w ogóle materiałów?
Czy są z tym jakieś problemy?
Czy nie ma?
Skąd zdobywacie te podręczniki?
Czy to jest w gestii szkoły, czy w gestii waszej, jako rodziców?
Na początku musieliśmy ze sobą współpracować, część szkoła, część my.
Ja pamiętam, że te pierwsze podręczniki
to brałem, skanowałem w całości, tak jak leciało.
Przerabiałem to tylko i wyłącznie na tekst,
żeby można było z tego zrobić podręczniki brailowskie.
Więc tutaj bardzo duża praca na samym początku została obłożona,
bo szkoła nie miała przygotowanych takich podręczników.
A nie zawsze te podręczniki, które były w szkole masowej,
pokrywały się np. z podręcznikami, które gdzieś tam są w ośrodku.
Nauczyciel ma prawo wyboru podręcznika,
dlatego nie wszystkie podręczniki jeden do jednego są dostosowane.
Natomiast w tej chwili jest tak,
że wypożyczam podręczniki z biblioteki w ośrodku,
po prostu dzięki przychylności biblioteki.
Założenia jest tak, że szkoła mogłaby złożyć wniosek do OREW-u,
żeby takie podręczniki były.
W tym roku miałam informację, że szkoła załatwi te podręczniki,
natomiast nastał wrzesień i się nie udało.
W związku z tym miał nie dostać czarnodrukowych podręczników.
Okazało się, że dostał znowu czarnodrukowe.
Więc tu już jakby nie zagłębiając się bardzo,
w jaki sposób je pozyskujemy,
mamy zapewnione podręczniki brailowskie.
Tutaj niestety szkoła nie staje na wysokości zadania.
Pomijając to, że się co 5 minut zmienia podstawa programowa teraz.
I pewnie te podręczniki, z których Iwo korzystał,
to już pewnie dla Sonii w ogóle się nie nadają,
bo to pewnie już są inne kompletnie.
Tu akurat była sytuacja taka,
że to jest taki podręcznik w klosach 1-3.
On się nazywa Nowi Tropiciele.
I to wygląda w ten sposób,
że jeżeli szkoła decyduje się na dany podręcznik
i że będzie na nim pracować, to jest tak, że pracuje na nim chyba 5 lat.
W związku z czym jest tak,
że Sonia również pracuje na Nowych Tropicielach.
No, całe szczęście.
A jak jest ze sprzętem komputerowym?
Chodzi mi też o naukę obsługi, kto uczył.
Czy to też nauczyciel wspomagający, czy tata Wojtek jako informatyk,
czy jakoś skorzystać z pomocy do środka?
Bo oprócz tego, że jest brail, orientacja i czynności dnia,
to jeszcze są tzw. nowe technologie,
czyli obsługa telefonu, smartfona, bezwzrokowa.
Pierwszą skuteczność to chyba w tym aktywnym samorządzie, nie?
Była Wojtek.
Tak, to braliśmy udział.
Są różne dofinansowania.
Jest takie dofinansowanie z aktywnego samorządu.
Tam można starać się o dofinansowanie w likwidowaniu barier
i w komunikowaniu się.
I tam można starać się o sprzęt.
Cztery lata temu, tak mi się wydaje, że składaliśmy wniosek
i udało nam się pozyskać dofinansowanie wtedy na laptopa,
kartę brailowską, chyba właśnie jakiegoś iPhona.
Albo to linijkę brailowską.
Iwo wtedy został zaopatrzony w ten sprzęt z tego dofinansowania.
I wtedy w tym pakiecie tego sprzętu
jest również szkolenie z tych nowoczesnych technologii.
I wtedy Wojtek jeździł z Iwo po prostu do pana,
który jest instruktorem tych nowoczesnych technologii.
I on Iwo w tej pierwszej fazie,
gdzie on jeszcze był taki zupełnie nieobeznany,
był dzieckiem, miał tam 8 lat.
Wtedy to zaznajamiał go właśnie z obsługą iPhona,
linijki brailowskiej, bezwzrokowym pisaniem na komputerze,
z voice-overem i wszystkimi tymi, jak to nazywałaś,
nowoczesnymi technologiami.
Więc ta pierwsza iskra to poszła właśnie tam od tego pana Mariusza.
A potem przez to, że Wojtek gdzieś tam uczestniczył z Iwo
w tych szkoleniach siłą rzeczy,
to potem już Wojtek gdzieś tam przybliżał różne kwestie Iwusiowi.
No i w szkole też, bo w szkole też doszło do współpracy,
że Iwo teraz najpierw pracował na maszynie brailowskiej,
a teraz pracuje na tablecie z linijką.
Czyli Iwo pracuje głównie na linijce,
a nauczyciel bezpośrednio jest w stanie przeczytać to, co Iwo pisze
na takim większym ekranie.
Tak, szkoła zakupiła tableta i zakupiła też drukarkę 3D,
więc tu jeżeli chodzi o takie zaopatrzenie w sprzęt,
powiedzmy, w szkołę, takie typowo dostosowane dla dzieci naszych,
no to tutaj szkoła faktycznie zakupuje te rzeczy,
więc tu nie można się wskarżyć.
Czyli sprawdziany wszystkie mogą pisać bez problemu, tak?
I nauczyciel może sprawdzać.
Zresztą jak to wygląda technicznie?
Bo myślę, że nauczyciele pozostali poza wspomagającym.
Nie, nie znają brajla, prawda?
Nie, tylko wspomagający zna brajla,
w związku z tym jeżeli Iwo pisze np. sprawdzian z matematyki,
bo matematyka jest taka, że pisze ją na maszynie brajlowskiej,
tutaj nie używa ani laptopa,
znaczy łatwiej jest mu pisać na maszynie lub używać kubarytmu
w zależności od tego, jaki to jest dział matematyki,
więc jeżeli pisze na maszynie brajlowskiej,
to technicznie wygląda to w ten sposób,
że oddaje ten sprawdzian nauczycielowi wspomagającemu
i nauczyciel wspomagający tłumaczy z brajla na czarnodrug
i wtedy oddaje taki przetłumaczony sprawdzian nauczycielowi prowadzącemu,
który to sprawdza i potem to wraca do Iwo z oceną.
Podobnie wygląda sprawa w takim,
no nie wiem, chociażby jeżeli coś tam zeszpankuje z internetem
i nie może Iwo pisać na linijce podłączonej do tableta tylko na maszynie,
to właściwie ten nauczyciel po prostu tłumaczy tego sprawdziany z brajla,
a nauczyciele już sprawdzają czarnodrug.
Natomiast w momencie, kiedy używa linijki i tableta,
to w zasadzie zapisuje się to w chmurze jakoś.
W chmurze jest to zapisane i wtedy nauczyciel ma do tego dostęp
i może bezpośrednio sobie sprawdzić.
A jak potrzebuje nawierzyć kodiki, to na tablecie w czarnodrugu.
O, super.
Wspomnieliście o drukarce brajlowskiej.
Chodzi mi o to, czy dużo musicie dodatkowo drukować w domu,
jeszcze oprócz tego, co dzisiaj dostałem w szkole.
Na początku bardzo dużo zrobiłem na to,
że te wszystkie podręczniki, które były przygotowywane,
najpierw, jak wspominałem, robiłem skan,
potem przerabiałem to na brajla,
a potem już drukowałem te podręczniki.
Przygotowywałem je, żeby Iwo miał nad tym pracować.
Było mocne wykorzystywanie.
Teraz wygląda to inaczej,
ze względu na to, że część materiałów jest przygotowywana przez szkołę.
Jeżeli jest potrzeba, to drukuję.
Ale drukuję nie tylko materiały,
które są wykorzystywane w szkole,
ale też inne rzeczy, jeżeli są potrzebne,
np. lektura jest do przeczytania.
Iwo czasem ma taką sytuację, że chciałby sobie jakąś książkę przeczytać.
Staram się to pozyskiwać, w czarno druku przerabiać na brajla.
I wtedy korzysta z brajla.
Tak samo Sonia nie korzysta tylko z podręczników,
tylko udziela się w śpiewie.
Lubi bardzo śpiewać, więc piosenki też są przerabiane na brajla.
Choć tekst, czy jak nawet ostatnio w kościele się udziela i śpiewa psalmy,
to też te psalmy są przerabiane na brajla,
żeby miała materiał do wsparcia.
No tak, bo śpiewać z pamięci to jednak ciężko raczej jest.
Także śpiewanie to ona śpiewa z pamięci,
natomiast jak się uczy, to uczy się czytając w brajlu ten psalm.
Natomiast powiem szczerze, to taka mała dygresja,
że ksiądz proboszcz jest pod wrażeniem,
bo Sonia pyka te wszystkie psalmy z pamięci.
Ma zawsze podkładkę, ale generalnie nie czyta, tylko jedzie z pamięci,
bo już się zawsze tak przygotuje,
czytając tyle razy w brajlu ten psalm, że jest przygotowana.
Natomiast tak jak Wojtek wspomniał,
raczej w tej chwili korzystamy głównie z wydruków na drukarce brajlowskiej,
raczej drukując kwestie takie hobbystyczne dla dzieci,
czyli tak jak mówił, jeżeli jest potrzeba jakiejś książki,
którą dzieci by chciały przeczytać,
a nie ma jej oficjalnym obiegu w kanonie brajlowskim,
albo właśnie jeżeli Sonia startuje w konkursie recytatorskim,
to ona lubi sobie jednak to mieć, żeby się uczyć po prostu.
Nie na zasadzie, że ja jej na przykład czytam, czy ona sobie gdzieś to odsłucha,
tylko lubi sobie paluszkami po prostu wodzić po brajlu i czytać.
Ona w ogóle jest dużą pasjonatką brajla,
więc jakbyśmy mieli porównać,
to Sonia zdecydowanie bardziej lubi brajla niż Iwo,
aczkolwiek obydwoje używają oczywiście.
No tak, bo jak mam ten Sonia, to podręczniki mam wypożyczone,
a Sonia ma po Iwo, więc to się na razie popiwa.
No tak, ale ze sprzętu to jeszcze tylko taka też dygresja,
że szkoła zakupiła na przykład drukarkę 3D,
która się sprawdza na przykład w modelach biologicznych,
w jakichś modelach tkanek, czy też narządów.
I jak Iwo gdzieś tam uczy się do poszczególnych sprawdzianów z biologii,
to zawsze dostaje też od nauczyciela prowadzącego biologię
takie specjalnie dla niego wydrukowane modele 3D,
więc to też fajne jest bardzo.
O, no to jest wspaniałe rzeczywiście, że te modele też mogą być,
bo ja pamiętam, że właśnie w ośrodku w Laskach
bardzo mi to się podobało, że mieliśmy wszystkie,
znaczy wszystkie, że mieliśmy właśnie wiele rzeczy, wiele tych modeli,
że na przykład mieliśmy też modele, nie wiem, wypchane ptaków, zwierząt,
że to też, no bo to też pomaga jednak w kształtowaniu wyobraźni,
że tego wszystkiego można dotknąć, tak, tak, tak, że to fajnie,
fajnie, że teraz właśnie te wydruki 3D są i można z tego korzystać.
No właśnie, bo chciałam zapytać, co się zmieniło,
kiedy Iwo przeszedł już do tych starszych klas?
Czy nadal jest ten nauczyciel wspomagający?
I jak to jest teraz, jak są we dwoje w szkole?
Czy oni mają wspólnego tego nauczyciela, czy innego?
I no i jaka, czy rola tego nauczyciela w tych klasach, powiedzmy,
już od czwartej klasy, czy jest większa, czy mniejsza,
czy taka sama, jak to wygląda?
No mają jednego nauczyciela.
Na przestrzeni lat, godziny dla nauczyciela wspomagającego
ulegały systematycznemu zmniejszaniu.
Iwo w pierwszej klasie miał 20 godzin,
w drugiej klasie 18, w trzeciej 16.
I od czwartej klasy, kiedy Sonia poszła z kolei do pierwszej klasy,
to Iwo dostał 10 i Sonia dostała 10.
To się w tej chwili utrzymuje tak przez ostatni czas.
Jest to jedna pani, czyli jest to nauczyciel wspomagający
w jednej osobie dla obojga dzieci.
No i ja mam takie przeświadczenie duże,
że przez to, że Iwo na początkowych etapach
miał duże wsparcie godzinowe tego nauczyciela,
to w czwartej klasie bardzo dobrze zafunkcjonował
i to 10 godzin było wystarczające.
Zwłaszcza, że on nigdy nie miał potrzeby,
żeby ten nauczyciel właśnie przy nim siedział.
Wręcz go to gdzieś tam deprymowało i denerwowało,
jeżeli pani na przykład siadała z nim w ławce.
Więc on przez to, mam takie poczucie,
że w tych klasach 1-3 miał duże wsparcie,
to w czwartej klasie był zupełnie samodzielny.
Nie wiem, jak to zafunkcjonuje u Soni,
ponieważ ona od pierwszej klasy,
teraz jest na etapie trzeci, 10 godzin było i jest.
Więc wszystko się okaże, czy moje przewidywania,
że te klasy 1-3 są bardzo istotne
i tu powinien być taki największy nacisk i wsparcie
ze strony nauczycieli.
A tutaj jednak są różnice w tym, jak to wyglądało u Iwo i u Soni,
więc dopiero zobaczymy, jak to będzie wyglądało w czwartej klasie.
U Iwo mam takie poczucie, że bardzo zaprocesowało,
że to, że dosyć duże było na nim takie skupienie w tych klasach 1-3,
to w czwartej klasie on tak rozwinął skrzydła i tak…
W pewnym sensie mam wrażenie, że nas też zadziwił,
że radzi sobie tak dobrze.
Natomiast jak to będzie u Soni, to zobaczymy.
No tak, bo w sumie te 20 godzin, które miał Iwo,
zostałyby teraz podzielone na nich dwoje,
tak że mają obydwoje po 10, więc…
Tak, to jest właśnie zaskakujące i nie jestem w stanie tego wytłumaczyć.
Kiedyś już ci też o tym wspominałam,
że przecież subwencja oświatowa idzie i na jedno, i na drugie dziecko.
A tutaj jakby mamy dwoje dzieci, a liczba godzin została podzielona,
mimo że wpływ finansowy do gminy jest dużo większy.
Natomiast jak nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie się zawsze rozbija o pieniądze,
więc pewnie i tu też o to chodzi.
No właśnie, bo czy ta liczba godzin jest jakoś uregulowana prawnie w ogóle?
To chyba z tego, co mówicie, to wynika, że nie jest, no bo…
Nie ma żadnego przepisu, który mówi tak numerycznie
o liczbie godzin, które powinno mieć przyczynione dziecko z niepełnosprawnością.
Przepis mówi w ten sposób, że o ilości godzin,
które są potrzebne danemu dziecku dyrektor
na podstawie zebranego wywiadu od innych nauczycieli,
na podstawie potrzeb dziecka, jakiegoś rozeznania w sytuacji.
Natomiast zamyka się to kółko
dlatego robi się sytuacja patowa,
ponieważ nawet jeżeli nauczyciel, przepraszam, dyrektor
zrobi to rozeznanie, będzie miał informacje od nauczycieli,
innych prowadzących, że np. taki uczeń potrzebuje 15 godzin
i złoży ten wniosek w gminie,
a gmina stwierdzi, że nie ma na to pieniędzy,
żeby zapundować to 15 godzin dla ucznia,
a ma tylko pieniądze na 10 godzin,
to temu uczniowi, mimo że potrzeba jest na 15,
to zostaje przyznane 10.
Dlatego mówię, że wszystko rozbija się o pieniądze po prostu.
Tak, bo to odniosuje gmina, tak?
W naszym przypadku gmina
jest taka samorządowa administracja placówek oświatowych,
taka jednostka, samorządowa administracja placówek oświatowych,
tzw. SAPO, i tam zapadają te wszystkie decyzje.
Przy czym, ponieważ jest to urząd,
to podejście do dziecka jest też typowo urzędnicze,
czyli dziecko jest numerem statystycznym,
nikt w tym urzędzie nie bierze pod uwagę potrzeb tego dziecka.
Jest rozpatrywane w kontekście, czy są pieniądze, czy ich nie ma,
czy tyle możemy przyznać, czy tyle nie.
Dla rodzica jest to trudne zderzyć się
z takim numerycznym, liczbowym podejściem do własnego dziecka.
A tak to wygląda po prostu.
Niestety.
Jak jest z Sonią?
Chodzi mi o to, czy Sonia już przez to, że Iwo przetarł szlaki,
czy ona ma łatwiej, z czym ma łatwiej, na ile ma łatwiej?
Czy to tak nie jest?
Wiem, że ma trudniej, że ma te godziny obcięte,
ale co do tego nauczyciela wspomagającego.
Czy ogólnie ma łatwiej, przez to, że już bratu?
Mam takie wrażenie, że ma łatwiej, ale w kontekście tego,
że to środowisko, które i tak w tej szkole było bardzo przychylne,
to przez to, że już mieli szansę zobaczyć,
jak jest funkcjonować w szkole z uczniem niewidomym,
mam na myśli Iwo,
czyli nauczyciele już wiedzieli, jak to jest Iwo,
to mam wrażenie, że jakby zupełnie tak…
Przyszło im to tak zupełnie bezproblemowo,
to wszystko i że Sonia tak jakby popłynęła na tej fali
i że chyba po prostu już nie jest to dla nikogo takie przerażające,
że jest w szkole uczeń z dysfunkcją wzroku kolejny,
że raczej wszyscy przechodzą do tego na porządku dziennym
i do tego sytuacja jest taka, że nasze dzieci są znane w szkole,
wszyscy właściwie je znają.
Iwo często mówi, że co chwila mu ktoś mówi cześć,
przy czym on w ogóle nie wie, kto to,
bo jakby na tym korytarzu co chwila słyszy, cześć Iwo.
No i to, że są znane, to wynika z dwóch kwestii.
Po pierwsze dlatego, że są jedynymi dziećmi niewidomymi,
które poruszają się po szkole z laską,
więc łatwo ich rozpoznać po prostu.
A druga rzecz, że w tej szkole jest tylko jeden Iwo i jedna Sonia,
ponieważ mają jakby nie do końca popularne imiona,
w związku z tym jeżeli padają te imiona, to wiadomo od razu, o kogo chodzi.
Natomiast jakby konkludując i odpowiadając na twoje pytanie,
myślę, że Sonia ma łatwiej,
ponieważ jakby temat jest już znany i nikogo nie przeraża.
No i pewnie brat wspiera też, pewnie się wspierają jako rodzeństwo.
Jak się kłócą, to się wspierają.
No tak, tak, to standard.
No to skoro już jesteśmy przy rodzeństwie i przy wspieraniu,
to troszkę odchodząc od tematu szkoły typowo,
zapytam was, jak Nina, to znaczy jak ona…
To jest moja ulubiona wolontariuszka, także pozdrawiam.
Ale jak ona się odnajduje z dwojgiem rodzeństwa niewidomymi?
Czy nie czuje się jakoś, że nie wiem…
Nie chcę użyć słowa, że się mniej zwracać na nią uwagę,
czy jest mniej zaopiekowana,
ale myślę, że nigdy nie było jakichś takich historii z zazdrością
czy z którejkolwiek strony.
Nigdy nie zauważyliśmy przynajmniej do tej pory,
żeby w jakimś sensie, nie wiem, miała do nas pretensja,
bo czuła się pokrzywdzona, mniej zaopiekowana z mniejszym czasem.
Ja bardzo czuwam nad tym,
żeby każde z dzieci miało swoją przestrzeń
i miało też ten czas nas,
ten nasz czas dla siebie, o może tak, że nie zawsze jakby w całą piątko.
Myślę, że zupełnie jest to dla niej naturalne,
natomiast ja na pewnym etapie miałam taką obawę,
że ona może właśnie czuć się pokrzywdzona w jakimś sensie
i dlatego ona poszła do szkoły do Poznania,
nie tutaj do Owisk, bo chcieliśmy jej dać taką czystą kartę,
żeby mogła sobie zbudować zupełnie swoje środowisko
bez żadnych takich ciałości
lub tego, że ktoś będzie sobie wyobrażał coś,
bo poznał jej rodzeństwo.
I myślę, że to były takie zupełnie zbędne wtedy moje myśli,
natomiast widocznie miałam po prostu taki moment i taką potrzebę,
żeby gdzieś tam to sprawdzić.
I Nina przez 7 lat chodziła do szkoły do Poznania,
wyłącznie z Zerówką, Zerówka tam była w szkole.
Natomiast przez różne też inne sytuacje
przenieśliśmy Ninę od tego roku, od siódmej klasy,
jest tutaj również w Owinskach.
I muszę powiedzieć, że to, co pytałaś o Sonię,
czy Sonia ma łatwiej przez to, że Iwo jest,
myślę, że Nina ma zdecydowanie łatwiej przez to,
że Sonia jest w tej szkole, bo jakoś tak się dobrze zapisali,
że Ninie dużo łatwiej było też wejść w to środowisko,
które było zupełnie dla niej nowe i obce.
Zwłaszcza, że do klasy, która już ze sobą jest 7 lat,
zawsze jest trudniej wejść,
bo jest to jakaś tam zawsze zgrana mniej lub bardziej paczka.
A tutaj jej się udało zafunkcjonować.
Ale odpowiadając na twoje pytanie, miałam taką obawę właśnie
na pewnym etapie, że ona może właśnie czuć tak, nie wiem,
mniejszy czas nasz dla niej albo uwagi mniej.
I stąd właśnie padł wybór na szkołę w zupełnie innej miejscowości.
Tak, a z drugiej strony młodsze rodzeństwo może…
Myślę, że może to też była dobra decyzja pod kątem Iwo i Soni,
że nie mieli, chociaż myślę, że z ich samodzielnością
to nie byłoby w ogóle takiego tematu,
ale że nie mieli takiego może,
żeby się uwiesić na starszej siostrze.
Że bardziej może z rówieśnikami niż z siostrą,
bo tak to może przynajmniej w tych młodszych klasach
może by była taka pokusa, że jest siostra, która widzi, która pomoże.
Albo rówieśnicy by nawet mogli mieć takie podejście czy nauczyciele.
Pod tym kątem tego nigdy nie rozpatrywałam, w drugą stronę,
ale masz rację.
Teraz tak sobie myślę, że Iwo jak miał 8 lat,
to zaczął chodzić sam do szkoły i ze szkoły.
I teraz jak poruszyłaś ten temat,
to sobie myślę, że być może gdyby Nina od początku była tutaj,
czyli jak on był w drugiej klasie i zaczął właśnie sam
chodzić do szkoły i ze szkoły,
no to pewnie chodziłby z nią, bo ona była wtedy w trzeciej klasie.
I kto wie, czy to by się nie potoczyło tak,
że wcale gdzieś tam ta orientacja przestrzenna nie rozwinęła się tak dobrze,
gdyby spacerował zawsze z Niną,
no bo jednak jakby z widzącym przewodnikiem idzie się zupełnie inaczej
niż samodzielnie.
Więc pod tym kątem nigdy tego nie rozpatrywałam,
a tutaj jakby zwróciłaś moją uwagę,
czyli utwierdzam się w tym,
że to na tamten moment jednak była dobra decyzja.
Tak, tak, no to mogłoby rzeczywiście być może pójść w tym kierunku.
No właśnie, to jak jest…
To już trochę powiedzieliście,
że są super samodzielni.
Czy już obydwoje teraz chodzą sami do szkoły?
Czy jeszcze Sonia nie?
Iwo, Sonia zna tą drogę, potrafi ją pokonać bardzo dobrze,
natomiast ona jakby ma taką troszeczkę mniejszą wiarę we własne siły,
mam wrażenie.
Jest tak, że nawet jeżeli idziesz za nią bardzo daleko,
to ona tą trasę pokonuje.
Natomiast jeżeli z nią nie idziesz,
to jeszcze nie jest ten etap, myślę, taki bardziej psychologiczny,
aniżeli umiejętności orientowania się na tej trasie.
Bardziej jakby taki, nie wiem, brak jeszcze przekonania o tym,
że na pewno może to sama zrobić.
To powiedzcie jeszcze,
w jakim stopniu korzystacie ze wsparcia ośrodka w Owińskiej?
Czy nauczyciel wspomagający to jest osoba z ośrodka?
I w ogóle, bo już mówiliście o bibliotece,
czy jeszcze w jakiejś formie wsparcia korzystacie z ośrodka, czy już nie?
Czy jesteście już na tyle samowystarczani
plus nauczyciel wspomagający, że już nie trzeba?
Nasza współpraca z ośrodkiem zakończyła się na etapie momentu,
kiedy Sonia poszła do pierwszej klasy,
ponieważ wtedy kończy się czas na wspomaganie dziecka.
I nawet jeżeli teraz ośrodek oferuje jakieś dodatkowe zajęcia,
chociażby pozalekcyjne,
to sytuacja jest taka, że nasze dzieci nie mają,
tak mogę powiedzieć, że prawa,
nawet nie możliwości, tylko nie mają prawa korzystać z tych zajęć.
Czyli tylko biblioteka zostaje, tak?
Tak jest.
A czy były kiedykolwiek jakieś trudności,
jakieś przykre sytuacje ze strony czy to nauczycieli, czy rówieśników,
czy może rodziców rówieśników, jakieś nieprzychylne komentarze?
Bo nie wiem, czy był na przykład taki etap,
że pisały dzieci wasze na maszynach brajlowskich, czy już nie,
czy już tylko na notatnikach.
Bo ja na przykład przez połowę mojej edukacji licealnej
pisałam na maszynie brajlowskiej, zanim się przerzuciłam na notatnik.
To jednak trochę hałasuje.
Czy z czymkolwiek nie było jakichś problemów,
czy jakichś takich reakcji negatywnych z czyjejkolwiek strony?
Znaczy Sonia nadal pisze na maszynie brajlowskiej,
korzysta z niej na każdej lekcji.
Ja kilkakrotnie rozmawiałam z wychowawczynią,
czy dzieciom nie przeszkadza właśnie to stukanie.
Za każdym razem uzyskiwałam informacje,
że dzieci już się do tego przyzwyczaiły.
Natomiast po prostu ze względu na to,
że tam w Soni w klasie jest taki system rotacyjny,
jeżeli chodzi o to, kto z kim siedzi,
to pani tylko prosiła, żeby te dzieci,
które takie są mniej skupione, bardziej rozkojarzone,
to żeby one jednak nie siadały z Sonią,
ponieważ wtedy jakby ta bliskość maszyny rozprasza je jeszcze bardziej.
To tu miałam jakby taką informację.
Ale to dotyczyło właśnie dzieci,
które gdzieś tam z koncentracją miały większy problem.
Natomiast u Iwo, z tego co pamiętam,
ja taki mam też sposób funkcjonowania,
że raczej nie rozkminiam się bardzo nad złymi rzeczami,
więc pewnie połowa już mi wypadła z pamięci.
Ale gdzieś tam na etapie pierwszej klasy u Iwo
z tym stukaniem też rodzice uczniów,
którzy gdzieś tam dostali słabszą ocenę,
to powoływali się na to, że na pewno uczeń nie mógł się skupić,
bo było stukanie maszyny, to były jakieś tam takie sytuacje.
Na ten moment takie sygnały do mnie nie docierają.
Jestem w stałym kontakcie z nauczycielami.
Nikt jakby nie…
Pytałam też właśnie o to, czy rodzice nie mają nic przeciwko temu,
bo to zawsze dobrze jest poznać sytuację i nastroje jakby w grupie,
jak to jest odbierane,
że na przykład właśnie dziecko z niepełnosprawnością jest w klasie,
w szkole, która nie jest szkołą integracyjną ani specjalną.
Natomiast tutaj też za każdym razem mnie zapewniano,
że takich sygnałów od rodziców nigdy nie było.
Więc wydaje mi się, że pod kątem takiego funkcjonowania
społeczeństwo już też coraz bardziej dorasta do pewnych rzeczy.
I być może to, co kiedyś zadziwiało,
to w tej chwili staje się zupełną normą.
I wydaje mi się, że przynajmniej środowisko,
w którym przebywają nasze dzieci,
jest bardzo tolerancyjne i bardzo przychylne, pomocne.
I tutaj na ten moment przynajmniej ja nie uświadamiam sobie
jakichś takich większych trudności czy nieprzyjemnych sytuacji.
Trochę dziwna była ta sytuacja, jak Iwo szedł do szkoły,
że dostaliśmy te dwa pisma, żebyśmy przemyśleli.
Ale to nie było jakieś takie…
Ja nie odebrałam tego, że to było jakieś bardzo personalne
i wymierzone w nas tylko po prostu takie zupełnie ogólne.
To tak. To były te dwa pytania jeszcze takie może już ku podsumowaniu,
chociaż oczywiście, jeżeli będziecie chcieli coś powiedzieć, to bardzo chętnie.
Ale czy pierwsze… Może jedno się trochę łączy z drugim.
Ale pierwsze to takie, czy gdyby nie bliskość ośrodka,
czy zdecydowalibyście się i tak,
czy ta bliskość ośrodka jednak zaważyła na tym,
że podjęliście taką decyzję, że jednak edukacja włączająca,
czy gdyby to było tak zupełnie, że daleko od ośrodka,
że nie ma tego takiego przynajmniej potencjalnej możliwości wsparcia.
Chociaż z tego, co mówicie, to już tego wsparcia ośrodka
właściwie w tej chwili nie ma.
Czy gdyby… No to może najpierw to tak.
Czy byście też zdecydowali na edukację włączającą?
Czy to był taki kluczowy, główny powód, że jest bliskość ośrodka?
Wiesz co, myślę, że ośrodek nie ma nic do rzeczy,
bo obserwując, jak nasze dzieci się rozwijają,
my zawsze cały czas dążymy do tego, żeby dziecko się rozwijało
i szło do góry, lepiej się wspinać niż spać,
dając po prostu szansę do tego.
Wiemy, jakie to jest złożenie w tym wstępnym etapie.
Znaczy tutaj absolutnie nie deprecjonuję tego,
że ośrodek…
Bo tutaj z tego, co Wojtek powiedział, to można wywnioskować,
że traktujemy ośrodek jako jakieś gorsze rozwiązanie.
Absolutnie tak nie jest.
Natomiast myślę, że tutaj bliskość ośrodka chyba nie miała nic do rzeczy.
Może to, że był tak blisko
i że mieliśmy okazję na etapie wczesnego wspomagania
obserwować, jak on funkcjonuje,
to to może dało jakąś większą wiedzę.
Natomiast myślę, że jakbyśmy mieszkali gdzieś dalej,
to pewnie nie mielibyśmy takiej wiedzy o ośrodku
i może wtedy byśmy się zdecydowali.
Trudno jest wyrokować.
To jakby już nie ma szansy, żeby się cofnąć do tego etapu,
więc nie wiem.
Ale myślę, że nawet kiedy mieszkaliśmy tutaj
i to, że ośrodek był blisko, to to nie miało znaczenia,
czy dzieci pójdą drogą edukacji włączającej czy specjalnej.
Aha. Nie, nie.
To ja absolutnie nie odebrałam tej wypowiedzi Wojtka,
jako że ośrodek jest zły,
tylko że jakby ta bliskość nie miała znaczenia, to tak.
No tak.
Tak.
No i druga taka część pytania,
to znaczy myślę, że znam odpowiedź po tym wszystkim, co powiedzieliście tutaj,
ale czy gdybyście mieli cofnąć się w czasie,
czy podjęlibyście tę samą decyzję co do edukacji?
Znaczy powiem szczerze, że ja mam różne rozkminy,
zwłaszcza w momentach, kiedy gdzieś tam przychodzi trudniejszy materiał,
a przyjdzie taki na przykład w przyszłym roku dla Iwo z fizyki i z chemii
i czasem jak przychodzi trudniejszy materiał z matematyki,
to miewam takie myśli, że może jakby jednak był w ośrodku,
to szłoby to łatwiej, szybciej, sprawniej,
że to nie jest tak, że tych dylematów człowiek nie ma.
Natomiast…
na ten moment myślę,
że to była jedyna dobra i słuszna decyzja
i nie ma co oglądać się za siebie.
Czy jeszcze chcielibyście coś powiedzieć może dla rodziców,
którzy mają dzieci niewidome, które się szykują do szkoły
i którzy się wahają, jaką drogę wybrać,
jakieś słowo wsparcia, zachęty?
Powiedziałabym tak, żeby zawsze podążali za dzieckiem,
żeby byli w zgodzie ze sobą,
żeby byli też w zgodzie z dzieckiem
i nie brali tego, co sami myślą, za jedyną słuszną decyzję,
tylko zawsze brali pod uwagę to, jakie predyspozycje, talenty,
ale też takie lęki i obawy ma ich dziecko
i żeby kierowali się tylko i wyłącznie swoim dzieckiem,
swoim przeczuciem,
a nie koniecznie tym, co wszyscy mówią dookoła,
bo ludzie mają tendencję do tego,
żeby być wujkami i ciociami dobra rada,
a jednak to my wiemy najlepiej, jakie są nasze dzieci
i gdzie najlepiej zafunkcjonują.
Super. Dziękuję. Tata Wojtek, coś ma powiedzieć na podsumowanie?
No i żeby dążyć do tego, żeby dzieci się rozwijały,
żeby nie siedziały w domu,
bo to jakby dom, środowisko, dziecko, każde dobre już znaczy.
Widzimy czy nie widzimy, już się poruszamy,
natomiast żeby wychodzić na zewnątrz, czy na spacer,
wszelkiego rodzaju aktywności,
które są dostępne generalnie dla dzieci,
ja tu nie mówię o specjalnych aktywnościach dla dzieci niewidomych,
ale cokolwiek, naprawdę cokolwiek, nawet popływać,
iść pojeździć na koniu, to dziecko niewidome tak…
Nawet nie musiałem powiedzieć tak samo,
ale może nawet bardziej przeżywa takie wypady,
możliwość doświadczenia, jazda na rowerze.
Na przykład mamy też tandem, jeździmy z dziećmi razem
i Iwo czy Sonia też jeżdżą sami na rowerze.
Nie wiem, jeżdżą na wrotkach, jeżdżą na łyżwach,
na nartach się też nauczyły jeździć,
czyli takie rzeczy, które jakby w pierwszej fazie można powiedzieć,
no a jak, no i to jak, no zakładamy i tak,
i tak jak każdy zakładamy wrotki, zakładamy łyżwy i jeździmy.
Ja na przykład mam przeszedzić lat
i nauczyłem się jeździć z Iwą na łyżwach.
Nawet bym powiedział, że Iwo najpierw,
a ja powiedzmy rok później,
gdzie już jakby czuję się na tyle, że mogę razem z kimś pojeździć,
to też przełamywanie jakichś barier,
nawet naszych jako rodzicach.
No i żeby też tak szukać różnych, też kontaktu jakby z,
żeby dzieci miały kontakt też z osobami niewidomymi,
ja jestem tego zdania.
Mimo tego, że dzieci są w szkole masowej,
mają kontakt z widzącymi rówieśnikami,
to żeby też stwarzać okazję i możliwość do tego,
żeby miały również kontakt z osobami z dysfunkcją wzroku,
żeby szukać aktywności, gdzie te osoby na przykład można spotkać.
W naszym wypadku są to zajęcia z tenisa stołowego dźwiękowego,
które odbywają się w Poznaniu, również zajęcia z blind footballu,
które też od jakiegoś czasu zafunkcjonowały w Poznaniu.
Sonia bierze udział w różnych przeglądach przysęki,
gdzie występują osoby niewidome,
że ten kontakt z osobami niewidomymi też jest istotny,
żeby dzieci miały takie poczucie,
że jakby nie są jedyni przebywając w tym środowisku osób widzących,
to mogą mieć takie przeświadczenie, że są jedyne na świecie.
Natomiast zwłaszcza w tej pierwszej fazie,
gdzie są małe gdzieś tam na etapie pierwszych klas szkoły podstawowej,
bo w przedszkolu to nie do końca sobie jeszcze uświadamiają,
że funkcjonują trochę inaczej niż dzieciaki widzące.
Więc ja jestem zwolenniczką takiego wypośrodkowania
tego natężenia kontaktu z widzących i niewidomymi osobami,
żeby mieć styczność z każdym po prostu.
A u nas jakieś, bo jeszcze dzieci chodzą do szkoły.
Super, to jest właśnie ważne, żeby był rozwój na każdym etapie,
ale też kontakt ze wszystkim.
Ja też zawsze tak mówię, że jak czasami mnie ludzie pytają,
czy mam więcej znajomych widzących czy niewidomych,
a ja mówię, nie wiem, bo ja nigdy moich znajomych nie dzielę
w takich kategoriach, tak że to jest rzeczywiście bardzo ważne.
Kochani, bardzo wam dziękuję.
To super posłuchać takich wspaniałych rodziców,
naprawdę zaangażowanych.
Gratuluję, super dzieci.
To znaczy na razie znam tylko najstarszą córkę,
ale mam nadzieję, że Sonię i Iwo też będę miała okazję poznać.
Może się uda kiedyś z nimi też porozmawiać przy jakiejś okazji
o ich pasjach, może to zrobimy jakiś taki odcinek z młodzieżą.
Bardzo, bardzo wam dziękuję.
Powodzenia, dużo sił, powodzenia w pracy.
Marta, powodzenia na nowej drodze instruktorskiej.
Dzięki, dzięki.
No i oczywiście powodzenia w wychowywaniu super dzieci.
Pozdrowienia dla nich i wszystkiego dobrego.
Dużo sił, dużo cierpliwości
i żadnych problemów na drodze edukacyjnej.
Moimi gośćmi byli Marta i Wojciech Szczepanik,
rodzice dwójki wspaniałych dzieci niewidomych,
a w ogóle trójki wspaniałych dzieci.
Dzieci niewidomych uczących się w edukacji włączającej.
Dziękuję bardzo.
Dobrego wieczoru, spokojnej nocy.
Aleksandra Bochusz, kłaniam się.
Dziękuję bardzo.

Wszystkie nagrania publikowane w serwisie www.tyflopodcast.net są dostępne na licencji CreativeCommons - Uznanie autorstwa 3.0 Polska.
Oznacza to, iż nagrania te można publikować bądź rozpowszechniać w całości lub we fragmentach na dowolnym nośniku oraz tworzyć na jego podstawie utwory Zależne, pod jedynym warunkiem podania autora oraz wyraźnego oznaczenia sposobu i zakresu modyfikacji.
Przekaż nam swoje 1,5% podatku 1,5 procent Logo FIRR Logo PFRON Logo Tyfloswiat.pl

Czym jest Tyflopodcast?

Tyflopodcast to zbiór instrukcji oraz poradników dla niewidomych lub słabowidzących użytkowników komputerów o zróżnicowanej wiedzy technicznej.

Prezentowane na tej stronie pomoce dźwiękowe wyjaśniają zarówno podstawowe problemy, jak metody ułatwienia sobie pracy poprzez korzystanie z dobrodziejstw nowoczesnych technologii. Oprócz tego, Tyflopodcast prezentuje nowinki ze świata tyfloinformatyki w formie dźwiękowych prezentacji nowoczesnych urządzeń i programów. Wiele z nich dopiero znajduje sobie miejsce na polskim rynku.

Zapraszamy do słuchania przygotowywanych przez nas audycji i życzymy dobrego odbioru!

Tematyka

Pozycjonowanie i optymalizacja stron internetowych